*
Eve
Kiedyś
Ian namówił mnie na udział w turnieju biegowym na lokalnej imprezie. Może miałabym
jakieś szanse zająć przyzwoite miejsce, ale wrodzona skłonność do pech dała
wtedy o sobie znać. Tuż przed metą potknęłam się o własne sznurowadła i
wyrżnęłam jak długa na oczach przyjaciół i sąsiadów.
Myślałam,
że spalę się ze wstydu. Jakby tego mało, upadłam tak niefortunnie, że skręciłam
staw skokowy i przez następne pół roku musiałam się kurować.
Dlatego,
kiedy tylko Alexander wspomniał o Turnieju, wiedziałam, iż to nie może skończyć
się dobrze.
–
Eve, to twoja jedyna szansa – mówi cicho, opierając łokcie na kolanach. – Nasza
– poprawia się po chwili i spogląda mi w oczy. – Lucyfer nie odpuści. Zrobi wszystko,
żeby cię zdobyć. Takie napady, jak ten dzisiaj, będę się powtarzać. Rozpęta się
wojna... Kolejna wojna światów.
Ciężko
przełykam ślinę i opieram się o kamienny stół. Patrzę na Alexandra siedzącego
przede mną. Wygląda na zdesperowanego i niepewnego. Nie potrafię stwierdzić,
czym przejmuje się bardziej: tym, że Lucyfer dąży do wszczęcia konfliktu i
walki pomiędzy armiami jego i Pana Śmierci – czy też tym, że główną rolę w tym
wszystkim odgrywam ja.
–
Każdy uczestnik turnieju jest chroniony do czasu jego ukończenia, lub...
przegrania – odzywa się mężczyzna. – Lucyfer nie mógłby cię wtedy skrzywdzić.
–
A ciebie? – Pytam automatycznie i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego
jak to brzmi.
Czerwienię
się i odwracam wzrok. Przez chwilę mam wrażenie, że przez mroczną twarz
Alexandra przemknął cień uśmiechu.
–
Nie martw się o mnie – odpowiada. – Przeżyłem już niejedną wojnę.
Kiwam
głową i siadam na krześle naprzeciwko niego. Spojrzenie jego czarnych oczu kryje
jakąś tajemnicę, ale również i grozę. Jeśli ktokolwiek chciał za życia ujrzeć
śmierć, to obraz tego mężczyzny zdecydowanie mógłby służyć, jako jej reklama. Za
tym całym mrokiem i złem, kryje się coś pięknego.
–
Jaka jest cena Turnieju? Co jeśli przegram? – Pytam, wodząc palcem po gładkim blacie
stołu.
–
Trafisz do Piekła – odpowiada, unikając mojego wzroku. – I nigdy nie będziesz
miała szansy go opuścić. Wtedy nawet ja ci nie pomogę.
–
Czyli Lucyfer osiągnie to, czego pragnie... – Szepczę.
Ja
i Alexander spoglądamy na siebie w tej samej chwili i zapada głęboka cisza.
Miasto
właśnie budzi się do życia. Ghosterzy sprzątają plac po nocnej bitwie, szacują
straty i przygotowują się na kolejną walkę – widzę to przez niewielkie okno.
Jeśli
oddam się w ręce Lucyfera, już nikt więcej nie ucierpi. Jeśli wezmę udział w
Turnieju, albo przegram, albo odzyskam ludzkie życie. Stawka jest ogromna, ale
przecież nie tylko ja o tym marzę... Stanę do walki z tuzinem podobnych mi osób.
Czy mam w ogóle jakieś szanse na wygraną?
Alexander
wstaje z krzesła i zbliża się. Kładzie dłoń na moim ramieniu i pochyla się tak,
że czuję jego łaskoczący oddech na policzku.
– Przyjdź
do mnie, gdy podejmiesz decyzję – mówi miękko. – Turniej zaczyna się za miesiąc.
Mógłbym cię przygotować.
Oddala
się i zaczyna zmierzać w stronę wyjścia z komnaty.
– Jestem
zbyt słaba – szepczę. – To ponad moje siły.
Słyszę,
że Alexander zatrzymuje się. Odwracam głowę, aby spojrzeć na niego przez ramię
i widzę jak na mnie patrzy. Na jego ustach błądzi tajemniczy uśmiech, a ciemne
oczy błyszczą jak drogocenne klejnoty.
– Wziąłem
udział w Turnieju dwieście piętnaście razy. I, uwierz mi, po raz pierwszy widzę
szansę na wygraną – odpowiada cicho. – Tę szansę widzę w tobie, Eve.
Stoję
oniemiała i gapię się na Alexandra, niezdolna do jakichkolwiek słów. Nigdy nie
usłyszałam czegoś piękniejszego, nawet od Iana. Potrafię tylko patrzeć jak
mężczyzna wychodzi na zewnątrz, a jego ciemna peleryna ciągnie się za nim jak
cień.
Po
chwili zjawia się Aurellia. Wpada do komnaty zdyszana. Jasne włosy ma w
nieładzie, a mimo tego wygląda przepięknie. Na jej bladym policzku widzę krwawą
pręgę.
–
Eve? – Pyta zadziwiona. – Co ty tu robisz?
Przygląda
mi się podejrzliwie. Boję się myśleć, co sobie wyobraziła.
– Rozmawiałam
z Alexandrem.
Dziewczyna
krzywi się i odgarnia z twarzy zabłąkany kosmyk włosów.
–
Nie mów tak o Panu Ciemności głośno – ostrzega mnie. – To nie jest dobrze
widziane.
Bierze
mnie pod łokieć i prowadzi w stronę wyjścia. Wychodzimy na zewnątrz. Miasto
spowija gęsta, biała mgła, która nadaje powietrzu ciężkości.
Zmierzamy
w stronę baraków. Mijamy strażników, Ghosterów, młodocianych żołnierzy, którzy
jeszcze nie awansowali na stanowiska Ghosterów i zwykłych śmiertelników, którzy,
tak jak ja, czekają na przejście przez Rzekę Zapomnienia.
–
Mieliśmy tu małą bitwę – mruczy pod nosem Aurellia, kiedy dostrzegam stos bezkształtnych
ciał demonów.
–
Pan Śmierci mi mówił – mówię cicho.
Mdli
mnie na widok pustych oczodołów i czarnej, zaschniętej krwi na jasnym bruku.
– Doprawdy?
– Aurellia zdaje się być zdziwiona. – Po to cię zawołał?
W
oczach dziewczyny widzę podejrzliwość. Mam wrażenie, że omylnie kojarzy fakty.
–
Wiesz, Eve, była tu już taka jedna – odzywa się oschle. – Henriette – już słyszałam
to imię. – Rozpętała największą wojnę światów na przestrzeni dziejów.
Aurellia
nagle zatrzymuje się i pociąga mnie za sobą. Stoimy pod obumarłym drzewem, a
noc zdaje się otulać nas jak mroczny koc.
–
Śmiertelne kobiety to wredne stworzenia – mówi. – Omamiacie mężczyzn. Jak
trucizna wnikacie w ich serca i sączycie jad...
–
Aurellio! – Przerywam jej, zniesmaczona. – O co ty mnie posądzasz? Dopiero, co
tutaj przybyłam. Jestem zdezorientowana i niepewna. Nie wiem, co ze sobą
zrobić. Nie masz pojęcia, jaką decyzję muszę podjąć... Nic nie rozumiesz.
Dziewczyna
robi krok do tyłu, zaskoczona. Krzyżuje ramiona na piersiach i unosi sceptycznie
brew. Ma na sobie strój do walki i pelerynę, co sprawia, że wygląda groźnie i
niebezpiecznie. Może powinnam się jej bać?
– A
co tu jest do rozumienia?
–
Słyszałaś o Turnieju Nieumarłych? – Przerywam jej, siląc się na odwagę.
Aurellia
otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko je zamyka. Marszczy brwi
i mruży oczy, mierząc mnie spojrzeniem.
–
Skąd o nim wiesz?
–
To mało ważne – mruczę.
–
Posłuchaj, żaden Nowoumarły go nie wygrał. Same Anioły stają do boju o ludzkie
życie. Nie wiem, co jest takiego fascynującego w byciu śmiertelnikiem, ale
każdego roku trzynaście osób zostaje wybranych do Turnieju. Zwycięzca jest tylko jeden.
Spuszczam
wzrok, nie mogąc dłużej znieść świdrującego spojrzenia Aurelli. Jej słowa napawają
mnie strachem.
Jak
mogę łudzić się nadzieją, że wygram z Aniołami i innymi stworzeniami z Zaświatów –
ja – zwykła śmiertelniczka?
– Ja
bym się tego nie podjęła – dodaje po chwili. – Ale skoro ty tak bardzo chcesz
odzyskać swoje dawne życie i nie boisz się strącenia do Piekła...
–
Lucyfer dorwie mnie prędzej czy później – mruczę pod nosem, odwracając się od
Aurelli.
Zaczynam
biec w stronę baraków. Mam wiele spraw do przemyślenia. Prawdopodobnie muszę
podjąć najważniejszą decyzję po swojej śmierci. Bo przecież już nie żyję,
prawda?
Gdy
tylko kładę się w swoim łóżku, moje myśli wypełniają się wspomnieniami. Ian wiedziałby,
co zrobić. On zawsze potrafił podejmować trudne decyzje. Szkoda, że tak szybko
postanowił mnie zostawić samą.
Przytulam
twarz do poduszki, zagryzam wargi i zaczynam cicho łkać.
Śmierć jest dużo trudniejsza niż myślałam.
Śmierć jest dużo trudniejsza niż myślałam.
* Alexander
Przez
ostatnie dwa dni miałem ręce pełne roboty. Kilka razy odwiedziłem świat śmiertelników,
jednakże postanowiłem nikogo nie brać pod swoje skrzydła – wystarczy mi Eve, która
okazuje się być przyczyną nie lada zamieszania.
W
międzyczasie doglądałem szkolenia najmłodszych Ghosterów. Są uczeni przez najlepszych
wojowników – kiedyś wstąpią w nasze szeregi.
Wbrew
pozorom w Mieście Ciemności następuje przemiana pokoleń. Po pewnym czasie,
żołnierze niższej rangi – ci, którzy nie osiągnęli statusu Ghostera – umierają.
Ich dusze przemijają i osiadają w Kanionie Wojowników.
Czasem
zastanawiam się czy i mnie będzie kiedyś dane zająć tam miejsce...
Jest
późna godzina nocna, kiedy wybieram się na plac treningowy. Chwytam za miecz i
wchodzę na arenę pogrążoną w mroku. Tylko teraz mam czas na ćwiczenia. Zresztą,
w samotności potrafię się dużo lepiej skoncentrować.
Zdejmuję
pelerynę, czarną koszulę i metalowe ochraniacze na tors i brzuch. Ciepły, przyjemny
wiatr muska nagą skórę moich pleców.
Rozgrzewam
się, a potem przystępuję do podstawowych ataków na drewnianą kukłę. Rytmiczne
uderzenia pozwalają mi utrzymać rytm. Maksymalnie skupiam się na wysiłku, jaki
wkładam w to ćwiczenie.
Po dłużej chwili pot zaczyna spływać z moich włosów i twarzy, mięśnie palą i drżą.
Lubię ten moment.
Nagle
uświadamiam sobie, że ktoś mnie obserwuje. Zatrzymuję się i z mieczem w rękach odwracam
się, celując w napastnika.
Patrzy
na mnie tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami. Podnosi ręce do góry,
przestraszona i zaskoczona. Jej ciemne włosy niemal zlewają się z czernią otaczających
nas budynków i nocnego nieba.
–
To ja – szepcze Eve, robiąc krok do tyłu.
Mimowolnie
uśmiecham się pod nosem i opuszczam miecz.
–
Pamiętaj, wojownika nie podchodzi się od tyłu – udzielam jej rady. – A jeśli
już to robisz, to atakuj szybko i pewnie.
–
Nie chciałam cię skrzywdzić – oponuje.
Kiwam
głową i opieram się na rękojeści mojej broni. Czuję na sobie wzrok Eve. Przygląda
mi się uważnie. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jestem półnagi.
Rumieni
się, co sprawia, że czuję się mile zaskoczony. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni
kobieta patrzyła na mnie w ten sposób. Zapomniałem, jakie to może być
przyjemne.
–
W jakim celu odwiedzasz mnie tak późno? – Pytam, mierząc wzrokiem dziewczynę.
– Em...
Podjęłam decyzję – odpowiada cicho, krzyżując ramiona na piersiach.
Wydaje
się krucha i niewinna na tej arenie. Niby nie pasuje do oprawy Turnieju Nieumarłych,
ale ja widzę coś więcej. Jej siłę, odwagę i inteligencję. Wystarczy trochę
ciężkiej pracy i ma szansę.
Ja to wiem.
Ja to wiem.
–
I?
–
Zgadzam się – szepcze. – Wezmę udział w Turnieju.
Robię
kilka kroków do przodu i staję naprzeciwko niej. Kładę dłoń na jej ramieniu i
podaję swój miecz. Nikt, poza mną, nigdy wcześniej go nie dotykał.
–
Wiedziałem – mówię cicho. – Odwaga nie pozwoliłaby ci zdecydować inaczej.
Eve
mierzy w dłoni broń i przygląda jej się uważnie.
–
Będę musiała zabijać? – Pyta cicho.
–
A jaka to sztuka zabić kogoś, kto nie żyje?