* Eve
–
Nie powinnaś była tam iść – mówi Alexander, patrząc na mnie.
Obejmuję
kolana ramionami i próbuję zapomnieć o tym, co widziałam. O rozpaczającej
rodzinie, białym śniegu pokrywającym Michigan, jasnym słońcu, drewnianej
trumnie i martwym ciele Eve Leighton.
Wróciliśmy
do Miasta, gdzie panuje wieczna ciemność, a Ostatni Most napawa strachem chyba
samego Pana Śmierci. Dołująca wizja końca dościga mnie niczym najgorszy
koszmar...
–
Chciałam tego. Miałam takie prawo – odpowiadam cicho.
Czuję
na sobie spojrzenie czarnych oczu. Drżę – boję się Alexandra. Boję się tego, co
jeszcze będę musiała z nim zrobić.
–
Musisz przejść przez Ostatni Most, Eve.
Gwałtownie
podnoszę głowę i spoglądam na niego, przerażona. Czy to definitywny koniec?
– Nie,
nie... – Szepczę.
– Spokojnie,
będziesz mogła zostać jakiś czas w Mieście – uspokaja mnie, mówiąc cicho, a
głos jego jest niski, gardłowy. – Poznasz tam innych ludzi, którzy znajdują się
w tej samej sytuacji, co ty. Jeśli chcesz, mogę poprosić Aurellię, aby znalazła
ci jakieś zajęcie...
–
Czy będę mogła jeszcze raz wrócić do Michigan? – Pytam, a w mych oczach
pojawiają się łzy.
Alexander
spuszcza wzrok, a rysy jego twarzy tężeją. Mruży oczy, krzyżuje ramiona na
torsie i powoli kręci głową.
–
Nie, Eve. Kiedy przekroczył most, pozbędziesz się resztek energii pozostałej po
twoim ziemskim życiu. Staniesz się duchem. I dopóki nie przyjmiesz innej
postaci, nie będziesz mogła wrócić na ziemię – tłumaczy spokojnie.
Przyglądam
mu się. Siedzimy w zimnej sali, w której nawet łóżko wydaje się być zrobione z
kamienia. Na zewnątrz jest ciemno – jak zawsze. Powietrze zdaje się być dziwnie
ciężkie, naelektryzowane.
–
Innej postaci? – Powtarzam niepewnie, patrząc w czarne oczy Pana Ciemności.
–
Nie martw się, ciebie to nie dotyczy – zbywa mnie.
–
Odpowiedz.
Mężczyzna
mruży oczy i unosi głowę. Mierzy mnie swoim lodowatym spojrzeniem, aż czuję
zimne krople potu na swoim karku.
–
Nie zapominaj, kim jestem – mówi cierpko. – Jeśli chcesz wiedzieć, to
porozmawiaj z Aurellią.
Przez
chwilę zastanawiam się, co odpowiedzieć, ale żadne słowa nie przychodzą mi do
głowy. Unikam wzroku Alexandra, ale czuję, że na mnie patrzy.
–
Wychodzimy – zarządza i zmierza w stronę wyjścia.
Kulę
się i milczę. Miasto jest ciemne i ponure. Idę za Alexandrem, ale czuję jak
żołądek ściska mi się ze zdenerwowania. Ostatni Most napawa mnie strachem i
obrzydzeniem.
Spoglądam
w czarną otchłań i niemal czuję na swojej skórze gorące iskierki, pochodzące
prosto z piekła.
–
Boję się ciemności – szepczę.
Po co ja to powiedziała na głos?
Alexander
wchodzi na Most i wyciąga rękę w moją stronę. Wygląda mrocznie, a zarazem
kusząco. W jego oczach dostrzegam jakiś niepokojący błysk zaintrygowania.
Patrzy
na mnie jak na kogoś znajomego.
–
Światło nie zawsze oznacza dobro, a ciemność nie zawsze niesie ze sobą zło –
odpowiada.
–
Więc ty nie jesteś zły?
Chciałabym
w to wierzyć. Mieć pewność, że kiedy przekroczę Most, nie okaże się, że to
wszystko pułapką, a ja wpadłam w zasadzkę samego szatana.
–
W moim przypadku... – Zaczyna mężczyzna, ale nagle urywa i spuszcza głowę. – To
zbyt skomplikowane, Eve. Daj mi rękę – prosi. – Pomogę ci.
Czy to na pewno pomoc? – Myślę, przerażona.
Biorę
głęboki wdech, zamykam oczy i niemal wpadam na Alexandra. Chcę to mieć za sobą.
Przecież nic nie może mi się stać, prawda?
I
tak już jestem martwa.
Zaczynamy
iść. Most wcale nie jest taki straszny jak sądziłam. Śmierdzi tam rozkładem i
siarką, ale da się to wytrzymać.
–
Nie patrz za siebie – upomina mnie Alexander.
Jego
dłoń jest chłodna i szorstka, jednak czuję się pewniej, gdy wiem, że jest obok.
Podnoszę na niego wzrok z zapytaniem w oczach.
–
Czemu? – Pytam.
–
Bo zobaczysz przeszłość.
Kto
by nie zaryzykował?
Natychmiast
odwracam głowę i spoglądam na wydarzenia, które rozgrywają się za moimi
plecami.
Widzę
Iana – nasze pierwsze spotkanie, pierwszą randkę, pierwszy pocałunek, wspólne
wakacje nad morzem, przeprowadzka do własnego mieszkania, zaręczyny, wypadek,
jego śmierć, pogrzeb...
Obrazy
przesuwają się coraz szybciej. Nagle w mojej głowie pojawia się potworna pusta,
a miejsce wspomnień zastępuje ból.
Zaczynam
krzyczeć. Upadam na kamienie i próbuję zasłonić sobie uszy. Ból, który rozpiera
moje ciało jest gorszy niż ten w chwili śmierci.
Alexander
chyba coś mówi, ale ja nic nie słyszę. Dotyka mojego ramienia, a ja
natychmiast odtrącam jego dłoń – parzy mnie jego dotyk.
–
Zabierz to! – Wrzeszczę, chociaż nie jestem pewna czy słyszy.
Zaciskam
powieki i czuję łzy na policzkach. Próbuję zaczerpnąć tchu, ale skurcz mięśni
nie pozwala mi na to.
Chcę umrzeć.
Ponownie.
* Alexander
Przeglądam stare księgi, ale nie mogę się skupić.
Ostatnie dni były dziwne. Pojawienie się Eve, sprawiło sporo zamieszania. Chyba
powinna się cieszyć – stała się sławna w zaświatach. Szkoda, że powodem tego
jest wyjątkowe nieszczęście, które spotykało ją za życia.
W takim razie, czy mam powody odczuwać wyrzuty sumienia?
Co by było gdybym ją uratował? Czy żyłaby szczęśliwie? Ale czy to ja mam prawo o
tym decydować?
Zapobiegając śmierci Eve, postąpiłbym wbrew Bogu. Robiłem
to już – zaledwie kilkukrotnie na przestrzeni milionów lat.
I nigdy nie kończyło się to dobrze.
Dlaczego, więc obarczam się winą?
Bo Eve za bardzo przypomina mi Henriette.
Nagle drzwi mojej siedziby otwierają się, a do sali
wbiega Marius. Jest zdyszany i czerwony na twarzy.
– Panie! – Krzyczy niemal bez tchu.
– Mógłbyś zapukać – mówię, sceptycznie mierząc go
wzrokiem.
– Panie, oni wrócili – szepcze tak cicho, że ledwie go
słyszę.
Odkładam pióro na bok i opieram brodę na splecionych
dłoniach.
– O czym ty mówisz, Mariusie?
– Otwarły się bramy Otchłani. Wrócili Nieumarli –
odpowiada, opierając się na swoim mieczu.
Czuję jak krew odpływa z mojej twarzy, co jest raczej
nietypowe, bo przecież nawet nie mam serca.
– Podnieś alarm! Niech zabiją w dzwony. Oddziały Aurelli,
Gradiusza i Flawiona niech się stawią na placu – ogłaszam.
Marius kiwa głową i wychodzi, a ja sięgam po moją zbroję
i miecz.
Wychodzę na zewnątrz i widzę cały oddział Lucyfera.
Niegdyś między mną, a Panem Piekieł istniał pewien konflikt.
Pokłóciliśmy się o pewną kobietę. Ocaliłem dziewczynę przed Lucyferem, a on w
odwecie atakował Miasto. Na szczęście, zawarliśmy pakt pokoju – ja przysiągłem
nigdy więcej nie zmieniać czyjegoś przeznaczenia, a on miał nie napadać na
Miasto i moich ludzi.
Nieśmiertelni nie mogą zabić, a my nie umieramy, ale rany
zadawane przez nich, potrafią poważnie osłabić nawet najsilniejszego Ghostera.
Wyglądem przypominają zwykłych ludzi, tyle tylko, że oczy
ich są całkiem czarne – nawet białka. To może przyprawić o obrzydzenie.
Wybiegam na Główny Plac i natychmiast rzucam się w wir
walki. Miotam mieczem na prawo i lewo, pokonując kolejnych Nieumarłych. Cuchną zgnilizną
i siarką.
Rozglądam się na boki, wypatrując Aurelli. Obiecała zająć
się Eve w najbliższym czasie – mam nadzieję, że nic jej nie jest.
Wtem dostrzegam Lucyfera. Stoi na ogrodzeniu
wartowniczym.
Jak on się tam
dostał?
Patrzy na bitwę, która rozgrywa się u jego stóp i nawet z
dalekiej odległości, dostrzegam złośliwy uśmieszek goszczący na jego ustach.
Trzęsę się ze złości. Nie bez powodu sam Pan Podziemi
przyszedł tutaj. Na pewno czegoś chce.
Boję się wiedzieć, co to takiego.
Odpycham od siebie Nieśmiertelnych i przedzieram się w
stronę wejścia na wieżę. Kilka sekund później stoję już obok Lucyfera.
Z wysoka wyraźnie widać panoramę Miasta: Ostatni Most,
Hospital, baraki Ghosterów, centrum szkolenia żołnierzy i Mauzoleum.
– Czego chcesz, Lucyferze? – Pytam, stając ramię w ramię
obok niego.
Obaj niemal wisimy nad przepaścią. Pod murami wieży
rozgrywa się krwawa rzeź. Muszę jak najszybciej to zakończyć.
– Ciebie też miło widzieć, Panie Ciemności – mówi,
wyraźnie zadowolony z obecnej sytuacji.
Zaciskam szczęki i splatam palce na plecach, próbując
zachować spokój.
– Daruj sobie uprzejmości, bo nieszczerze brzmią w twych
ustach.
Lucyfer spogląda na mnie z wyższością. Jego uroda skusiła
już niejedną kobietę, ale ja wiem, że piękna maska skrywa potwora – potwora gorszego
niż ja sam.
– Ah, zapomniałem o twoim ciętym języku. Prawie
zatęskniłem.
– Gadaj! Po co tu przyszedłeś i dlaczego napadłeś na
moich poddanych? – Cedzę przez zęby.
– Na starość robisz się strasznie niecierpliwy – mruczy,
strzepując jakieś mikroskopijne paprochy ze swojej szkarłatnej peleryny.
Milczę. Muszę zaciskać dłonie w pięści, żeby się zrzucić
do z tej cholernej wieży.
– Alexandrze, po co ja mogę tutaj przychodzić? – Pyta,
śmiejąc się. – Znudziło mi się w piekle. Tamtejsze kobiety są... Zepsute.
Już wiem, o co mu chodzi...
Lucyfer raz na kilkaset lat opuszcza Piekło, aby poszukać
sobie nowych niewolnic. Zmusza je do potwornych rzeczy...
O nie...
– Nawet o tym nie myśl – warczę. – Wynoś się tam skąd
przyszedłeś i nigdy tu nie wracaj, albo doniosę na ciebie do Strażników Pokoju,
zrozumiałeś?!
Strażnicy Pokoju to grupa duchów, którzy zajmują się
pilnowaniem ładu we wszechświecie. Pojawiają się tutaj raczej rzadko –
najwięcej czasu spędzają na ziemi, gdzie czuwają nad śmiertelnikami. Można by
nazwać ich pewnego rodzaju Aniołami.
Już mam zamiar odejść, ale wtedy Lucyfer kładzie dłoń na
moim ramieniu. Uśmiech znikł z jego twarzy i teraz patrzy na mnie gniewnie.
– Ty też nie jesteś święty – mówi. – Wiesz, że to po nią
przyszedłem. Chyba nie chcesz, aby historia zatoczyła koło, prawda?
– Ona to nie Henriette! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić,
rozumiesz? Zresztą, Eve nigdy nie zgodziłaby się z tobą pójść!
– Nawet, jeśli bym ją zapewnił, że spotka tam swojego
narzeczonego?
Czuję się jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Lucyfer wie,
że ma rację. Eve poszłaby do samego Piekła za Ianem.
Miłość potrafi być ślepa.
Nawet po śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz