Linki

http://opowi.pl

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 4

* Eve


Głowa pęka mi w szwach. Czuję ucisk w potylicy i mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Jestem potwornie spragniona.
Wyciągam rękę i próbuję sięgnąć po szklankę, która zawsze stoi na szafce obok mojego łóżka. Nie mogę otworzyć oczu. Mam wrażenie, że ktoś skleił mi powieki.
Biorę głęboki wdech i niemal krztuszę się powietrzem. Cholera, co jest?
Próbuję przypomnieć sobie, co się wydarzyło w ostatnim czasie.
Oh, niemal natychmiast wracają do mnie wspomnienia z tego feralnego autobusu. Dokładnie pamiętam, co się stało. Ciężarówka uderzyła w pojazd, w którym się znajdowałam. Upadłam na... tajemniczego, przerażającego nieznajomego, który mówił dziwne rzeczy, a potem... No cóż, potem był już tylko ból.
A jednak przeżyłam. Tylko, gdzie ja jestem?
Ostrożnie podnoszę się do pozycji siedzącej i dotykam swoich oczu. Skórę mam zimną, a dłonie niemal lodowate. Przydałby się koc i gorąca herbata.
– Przepraszam? Halo? Jest tutaj ktoś? – Mówię niepewnie.
Potwornie boli mnie głowa, a im usilniej próbuję otworzyć oczy, tym więcej przysparzam sobie cierpienia.
Powoli stawiam stopy na posadzce, kiedy ktoś łapie mnie za ramiona i przyciska z powrotem do materaca.
– Nie wstawaj! Jeszcze nie powinnaś! – Odzywa się mężczyzna nieco zirytowany.
Kojarzę ten głos. Już go kiedyś słyszałam. Czy nie należał on do lekarza, który opiekował się moją siostrą? Nie... To ktoś młody.
– Gdzie jestem? Co się ze mną stało? – Pytam cicho, powoli wpadając w panikę.
Wciąż próbuję otworzyć oczy, ale nie mogę. To frustrujące! Mężczyzna muska opuszkami palców moje skronie. Jest jeszcze chłodniejszy niż ja. Wzdrygam się.
– To długa historia – odpowiada ponuro i siada na brzegu mojego materaca.
– Pamiętam wypadek. Czy jestem teraz w szpitalu? Byli tu moi rodzice?
Zapada cisza. Nie słyszę nawet oddechu nieznajomego, ale wiem, że wciąż przy mnie siedzi.
– Błagam, powiedz mi, co się dzieje!
Mężczyzna wzdycha i wstaje. Chciałabym spojrzeć na niego, wyczytać coś z jego twarzy, poznać odpowiedzi na dręczące mnie pytania i ukoić lęk.
– Dobrze – rzuca oschle. – Opowiem ci wszystko, ale musisz obiecać, że nie wpadniesz w panikę i nie będziesz mi przerywać.
Czy mam jakiś inny wybór? – Myślę zdenerwowana.
Potulnie kiwam głową. W takiej sytuacji moje serce powinno walić jak szalone, a jednak nie czuję jego bicia. Może zostało uszkodzone podczas wypadku?
Mężczyzna pochyla się nade mną i zakrapla mi coś do oczu. Płyn jest nieprzyjemnie żrący i zmusza mnie do płaczu.
Automatycznie prostuję się i siadam na łóżku.
– Za chwilę powinnaś odzyskać wzrok – mówi mężczyzna.
Ostrożnie unoszę powieki i zerkam na niego.
– O Boże... – Szepczę, przerażona. – To ty...
Jego tęczówki są tak czarne jak źrenice, a włosy ciemne niczym niebo za oknem. Jego twarz jest pełna ostrych rysów i jakiegoś chłodu oraz obojętności, które czynią ją maską niepodobną do ludzkiej twarzy.
Mam ochotę wziąć nogi za pas i uciec jak najdalej. Niestety, mężczyzna najwyraźniej odczytuje moje intencje, bo kładzie lodowate dłonie na moich ramionach i niemal wbija mnie w materac.
– Wysłuchaj mnie, zanim wysuniesz jakiekolwiek wnioski – mówi chłodno i rzeczowo.
Łapię urywany wdech i odsuwam się od niego. Przyciskam plecy do wilgotnego muru i podciągam kolana pod brodę.
Dopiero wtedy zaczynam rozglądać się dookoła. Jestem w dość dużym pomieszczeniu. Ściany są nieotynkowane, widać kamienie, z których są zbudowane. Oprócz wąskiej pryczy jest tu jeszcze niewielka komoda, stół z jednym krzesłem i okno z widokiem na bezgwiezdne niebo.
W powietrzu wyczuwam jakąś dziwną woń, jakby... hm... stęchlizny.
Czy ten wariat mnie porwał?!
– Eve, pamiętasz wypadek, tak?
Ostrożnie kiwam głową, nie zważając na ból.
– Ty... ty tam zginęłaś. Jesteś... martwa, Eve.
Spodziewałam się usłyszeć wszystko. Wszystko tylko nie to. Jakbyście zareagowali gdyby ktoś wam powiedział, że nie żyjecie? Przecież... to niemożliwe...
– Co? – Pytam zaszokowana. – Martwa? Kim jesteś i jak śmiesz mówić coś takiego?!
Czuję, że za chwilę się rozpłaczę. Zaczynam się trząść. Patrzę na nieznajomego, próbując wyczytać coś z jego twarzy.
Mężczyzna prostuje się i spogląda na mnie. Jest bardzo wysoki, szczupły, ale umięśniony. Ma smukłe blade ręce i długie palce.
– Jestem Panem Ciemności – mówi ponuro. – Zwanym, w waszym świecie, także Śmiercią.
Nie wytrzymuję i zrywam się z materaca, czego natychmiast żałuję. W jednej chwili uświadamiam sobie, że nie mam szans z tym dziwakiem. Jest większy i silniejszy ode mnie. Nie ucieknę...
– Obiecałaś mnie wysłuchać – przypomina niezbyt uprzejmie.
– Chyba wiem już wystarczająco dużo – mruczę, kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie – odzywa się mężczyzna, nieco spokojniej i ciszej, łapiąc mnie za nadgarstki i patrząc głęboko w oczy. – Ale to prawda, Eve. Nie odebrałem ci życia z własnej woli. To Bóg tak chciał. Nie miałem nic do powiedzenia. Pomimo tej całej otoczki związanej z moją osobą, jestem zaledwie pionkiem w Jego rękach.
– To Bóg tak chciał? – Powtarzam, czując ciepłe łzy na policzkach.
W spojrzeniu Śmierci pojawia się coś na kształt strachu i niepewności. Puszcza mnie, jakbym go oparzyła, i odsuwa się.
– To samo mówił ksiądz, kiedy omal nie umarłam z żalu nad grobem narzeczonego. To samo mówili lekarze, gdy moja siostra umierała na raka na rękach własnej matki i oczach swoich dzieci. To Bóg tak chciał?! Dobrze, w takim razie, wyślij mnie do niego, bo mam mu wiele do powiedzenia! – Wrzeszczę.
Mam ochotę zwinąć się w kłębek i zniknąć.
– Rozumiem twój żal, Eve. Myślisz, że ja byłem szczęśliwy, przychodząc po Cassie?
– Ty... Ty znasz jej imię? – Dukam, pomiędzy spazmami płaczu.
Mężczyzna siada na łóżku, opiera łokcie na kolanach i pochyla głowę w dół. Teraz widzę w nim Śmierć – staruszka uwięzionego w ciele młodzieńca, zmęczonego czasem, przeżyciami, doświadczeniami, egzystencją.
– Odebrałem życie każdej osobie, która kiedykolwiek umarła – szepcze cicho. – Niektórzy zapadają w pamięć. Twoja siostra... Wiesz jak jesteś do niej podobna? Ona też była pełna goryczy i żalu. A jednak pokonała Ostatni Most, przeszła przez Rzekę Zapomnienia i... jest teraz gdzieś po drugiej stronie. To minie, Eve. Minie żal i gniew. Nie chciałem cię budzić, bo bałem się. Bałem się właśnie tego. Wiem, co przeżyłaś. Wiem, że straciłaś siostrę i narzeczonego. Każde życie kiedyś się kończy. Ty już miałaś swoją szansę. Daj ją teraz komuś innemu.
Jego głos jest spokojny i melancholijny. Ogarnia mnie potworny smutek, a także wyrzuty sumienia. Osuwam się na ziemię i opieram głowę o łóżko przy kolanach mężczyzny. Chowam twarz w dłoniach i zaczynam gorzko łkać.
– Moi rodzice... Boże, oni stracili już wszystkich – szlocham. – Jak mogłeś do tego dopuścić?! Nie mają już nikogo... Mama, ach, przecież ona tego nie wytrzyma!
Śmierć milczy, kiedy ja bluźnię i rzewnie płaczę. W końcu czuję się wykończona tym wszystkim i mam ochotę zapaść w sen.
– Co się teraz ze mną stanie? – Pytam w końcu po długiej chwili ciszy.
– Przeprowadzę cię przez Ostatni Most. Potem będziesz mogła zatrzymać się na jakiś w Mieście, ale z czasem Rzeka Zapomnienia zacznie się o ciebie upominać. Będziesz musiała przez nią przejść.
– I co będzie potem? Niebo czy Piekło?
Mężczyzna waha się. Przez jego bladą twarz przemyka jakiś cień. Wzrusza ramionami i wzdycha.
– To nie ja o tym decyduję. Zostaniesz osądzona przez Boga ze swych uczynków. Nie wiem, co się dzieje potem. Jestem tylko Panem Ciemności.
Drżę po raz kolejny, ale odważam się podnieść wzrok na mężczyznę.
– Masz jakieś imię?
Uśmiecha się, ale jest to najsmutniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni ktoś mnie o to spytał – szepcze, nie spoglądając na mnie. – Alexander, nazywam się Alexander.
Nie wiem, kto w tej chwili jest bardziej zrozpaczony – ja czy on?

czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 3

* Alexander

Chyba z godzinę stałem nad Otchłanią i patrzyłem na młodą dziewczynę, której śmierć pokazała mi Aurellia. Nie chcę, żeby cierpiała – doświadczyła już wystarczająco wiele zła.
Pewnie się dziwicie, prawda? Śmierć rozpaczająca nad losem człowieka – doprawdy żałosne. Powinienem wziąć się w garść, powierzyć ją komuś innemu i w końcu odpocząć.
Tak, jestem bardzo zmęczony... Zmęczony byciem Panem Ciemności.

Nawet nie wiem, kiedy postanowiłem tutaj przyjść. Do tej pory opuszczałem Miasto, tylko wtedy, gdy musiałem, dlatego nie sądziłem, że będzie tu... tak jasno i zimno.
Ulice, chodniki, dachy budynków, samochody i tramwaje pokrywa kilkucentymetrowa warstwa białego puchu. Pomimo, że słońce zasłoniły szare chmury, blask bijący od tego miejsca, rani mnie w oczy. Cholera, nie wiem jak długo tutaj wytrzymam.
Idę szybko, starając się nie patrzeć na przechodniów. Pod tą postacią, wyróżniam się. Powinienem był założyć inne ubrania, albo przybrać postać jakiegoś śmiertelnika.
W końcu docieram do księgarni, w której pracuje ta dziewczyna. Mam nadzieję, że dzisiaj także tam jest.
Zatrzymuję się przed drzwiami i przez chwilę zastanawiam się czy, aby nie powinienem wrócić do Miasta – tam, gdzie moje miejsce. To, co robię, to wykroczenie; nie mogę kontaktować się ze śmiertelnikami przed ich odejściem – to może zaburzyć równowagę pomiędzy naszymi światami.
W końcu naciskam na klamkę i wchodzę do środka. Uderza we mnie fala gorącego, przyjemnego powietrza. Ah, chyba jeszcze nigdy nie czułem tak błogiego ciepła.
Strzepuję płatki białego puchu z moich włosów i rozglądam się. Zauważam ją. Stoi przy regale z książkami fantasy, w rękach trzyma fioletowy kubek z napisem: „Dla najlepszej dziewczyny pod słońcem”.
Nie sądziłem, że jest tak drobna i krucha. W wielkim, czarnym swetrze wygląda jak pięciolatka, przymierzająca ubrania matki. Twarz ma bladą, usta lekko rozchylone w zaskoczeniu, a oczy wielkie i niepewne.
Nie mogę oderwać od niej wzroku. Ma w sobie coś magnetyzującego i mrocznego. Po chwili dostrzegam aurę ciemności wokół niej i już wiem, że na pewno nie zbłądziłem. To musi być Eve.
– Jesteś gotowa?
Jak ja mogłem powiedzieć to na głos?! Chyba na chwilę zapomniałem, że jestem widzialny dla każdego śmiertelnika...
Eve patrzy na mnie zdziwiona i zaniepokojona. Szybko opuszczam księgarnię, zanim doprowadzę ją do zawału i zatrzymuję się na rogu ulicy. Opieram się o zimny mur i spuszczam głowę. Muszę się uspokoić.
– Wszystko w porządku? – Zaczepia mnie jakaś uprzejma kobieta, dotykając mojego ramienia.
Wzdrygam się i niemal odskakuję w bok. Nienawidzę być dotykany i Po Drugiej Stronie, nikt nie ma prawa tego robić bez pozwolenia.
Uciekam od przechodniów, którzy nawet po zmierzchu i w półmroku, zwracają uwagę na mój nietypowy ubiór. Mimowolnie wracam pod księgarnię.
Ukradkiem przyglądam się Eve, która zmywa podłogę, wyciera półki i chyba coś nuci pod nosem. Nie powinienem tego robić, wiem. Ale nie potrafię oderwać od niej wzroku. Jest taka smutna. Smutna i piękna w swojej melancholii.
Czasem uśmiecha się sama do siebie, jakby przypomniała sobie jakąś zabawną historię. Jak mogę odebrać jej życie? Jak mogę zabrać ją stąd – od księgarni, od rodziny, przyjaciół, Michigan?
Robiłem to już miliardy razy, a jednak teraz nie potrafię tak po prostu odebrać jej oddech, przeprowadzić przez Ostatni Most, zanurzyć w Rzece Zapomnienia i odprawić na Sąd Ostateczny.
– Tak myślałam, że cię tutaj znajdę, Panie – szepcze mi Aurellia do ucha.
– Śledzisz mnie? – Staram się nie podnosić głosu, ale jestem zdenerwowany; nie ma prawa mnie kontrolować.
– Mam robotę niedaleko stąd. Zauważyłam cię, Panie, i...
– I co? – Rzucam oschle.
Dziewczyna robi krok do tyłu, pochyla głowę i potrząsa nią.
– Nie zrobisz tego, prawda? – Zgaduje.
Wytrzymuję błagalne spojrzenie jej błękitnych oczu. Jestem pewien, że gdyby był tutaj ze mną jakiś inny Ghoster, nawet nie wziąłby pod uwagę darowania życia jakiejś śmiertelniczce. Ale Aurellia jest... uczuciowa. Ona byłaby do tego zdolna.
Patrzę na nią twardo i zaciskam usta w wąską linię.
– Przemyśl to, Czarny Książę – mówi cicho i rozpływa się w powietrzu.

* Eve

Budzę się na chwilę, aby sprawdzić, która jest godzina. Za niedługo autobus powinien zatrzymać się na moim przystanku i nie chcę go przegapić.
Ślamazarnie wyciągam telefon z kieszeni kurtki, ale niestety wyślizguje mi się i upada na podłogę. Sięgając po niego, uderzam głową w siedzenie i cicho klnę pod nosem. Cholerna komunikacja miejska...
Zerkam na zegarek. Hm... 18:27. O tej godzinie wsiadłam do autobusu, więc jak to możliwe, że nie upłynęła ani minuta od tamtego czasu?
Rozglądam się dookoła. Dzieci milczą, a ich matka spogląda przez okno niewidzącym wzrokiem. Pan Joe czyta gazetę, a pijany nastolatek drzemie.
Kręcę głową i mruczę:
– Dziwne...
– Co jest dziwne?
Na chwilę tracę oddech i omal nie spadam z siedzenia. Moje serce przyspiesza, a ciało przeszywa zimny dreszcz.
Obok mnie siedzi tajemniczy nieznajomy, który nawiedził mnie dzisiaj w księgarni. Lekko się garbi, jest śmiertelnie blady i wygląda na niezwykle strudzonego i zmęczonego. Jest młody, bardzo młody, a jednak jego czarne oczy zdają się należeć do jakieś staruszka – są pełne bólu, utrapienia, tęsknoty i cierpienia.
Ostrożnie odsuwam się od niego.
– Kim jesteś i dlaczego mnie prześladujesz? – Pytam zaniepokojona.
Mężczyzna marszczy czoło i drapie się po brodzie pokrytej kilkudniowym zarostem. Dopiero wtedy zauważam jak ciemny kolor mają jego włosy: są czarne jak bezgwiezdna noc, jak bezkresna otchłań...
– To chyba moja... praca – odpowiada cicho.
Ze świstem zasysam powietrze i zastanawiam się, kiedy będę mogła w końcu wysiąść.
– Już nigdy stąd nie wyjdziesz – mówi nieznajomy.
– Czytasz mi w myślach?
Zamieram ze strachu. Każda komórka mojego ciała krzyczy: „Uciekaj, Eve, uciekaj!”. Próbuję zebrać myśli, ale czarne oczy mężczyzny rozpraszają mnie.
– Nie – jego głos jest pusty i chłodny, ale słychać w nim jakąś nutę melancholii i spokoju. – Domyślam się, że jesteś przerażona. Nie znasz mnie. Pewnie gdybym był na twoim miejscu, także bym się tak zachowywał.
Głośno przełykam ślinę i przysuwam się do szyby, aby znaleźć się jak najdalej od tajemniczego mężczyzny. On pochyla głowę w dół i splata dłonie między kolanami.
– Muszę wysiąść, muszę wysiąść – powtarzam jak szalona.
– Nie musisz. Już nic nie musisz, Eve.
– Skąd znasz moje imię?
Tego już za wiele! Zrywam się z siedzenia i próbuję ominąć nieznajomego. On jednak porusza się znacznie szybciej niż to w ogóle możliwe, łapie mnie za ramiona i sadza z powrotem.
Kiedy jego dłonie dotykają mojej skóry, przechodzi mnie dreszcz, a nogi uginają się pode mną. Czuję się, jakby ktoś uderzył mnie w głowę. Patrzę na niego, oniemiała.
On wie, co czuję. Twarz ma piękną, ale jakby wyciosaną z kamienia. To piękno nie z tego świata
– Przyszedłem po ciebie – mówi cicho i porywa mnie w swoje ramiona.
Próbuję się wyrwać, ale rozlega się ogłuszający huk. Błyskają światła, a autobus zgina się wpół. Rozrywający ból promieniuje od mojej głowy przez całe ciało. Upadam na nieznajomego i zaczynam krzyczeć. Coś strzela w moim kręgosłupie. Pojazd dachuje. Ludzie krzyczą.
Pan Joe właśnie wypadł przez rozbite okno. Matka z dziećmi, zostali przygnieceni siedzeniami, a nastolatek siedzi przebity metalową barierką i krwawi.
Ciemność zaczyna ogarniać mój umysł. Cierpię. Tak potwornie cierpię...
Nieznajomy chyba gdzieś zniknął, bo nie czuję już jego obecności. Wypadłam z autobusu, ponieważ na twarzy mam śnieg.
Boli. Boli. Boli.
Wiem, że umieram. Takie rzeczy się czuje. A jednak nie rozpaczam. Nic mnie już tutaj nie trzyma. Nic. Ani rodzina, ani przyjaciele, ani praca. Nic, poza czarnymi oczami nieznajomego...

*Alex

Nie chcę na to patrzeć, ale muszę poczekać, aż Eve umrze. To potworne, wręcz makabryczne.
W autobus uderzyła ciężarówka. Droga była śliska, żaden z kierowców nie miał możliwości manewru.
Przeżyli wszyscy oprócz Eve.
Wszyscy oprócz tej drobnej, nieszczęśliwej dziewczyny.
Bardzo chciałem jej pomóc, ale nic nie mogłem zrobić. Przecież nie sprzeciwię się Bogu...
Eve wypadła z autobusu przez uszkodzone drzwi. Ciężarówka uderzyła akurat w miejsce, w którym ona siedziała ze mną. Ma złamany kręgosłup, wybity bark, krwotok wewnętrzny i obrzęk mózgu. Leży na białym śniegu jak szmaciana lalka w ciemnej aureoli swoich długich włosów. Wokół niej jest mnóstwo krwi.
Ludzie krzyczą i dramatyzują. Gdzieś w oddali słychać sygnał służb ratunkowych. Ale nie zdążą na czas.
Już nie uratują Eve.
Stoję nad dziewczyną i słyszę jej słabnące serce oraz nierówny oddech. Po chwili milknie.
Eve Leighton umarła.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 2

* Eve


Jest chłodno. Niebo przybrało granatowy kolor i zdaje się, że za niedługo zacznie padać śnieg.
Kwiaty pewnie zamarzną, jeśli je tutaj zostawię, ale przecież nie zabiorę ich ze sobą z powrotem.
Siadam na zimnej, czarnej ławeczce i przez chwilę patrzę na nagrobki najbliższych. Walczę ze łzami, cisnącymi mi się do oczu. Nie chcę pamiętać. Nie chcę wspominać. Nie chcę znów cierpieć. Ale to silniejsze ode mnie...

– Hej! Zatrzymaj się! Czy to nie twój telefon?!
Potrząsnęłam głową i zaczęłam się rozglądać na boki. „Cholera, jestem już spóźniona na chemię!” – Pomyślałam, z paniką zerkając na zegarek.
Odwróciłam się, oszołomiona i mój wzrok padł na niego. Stał jakieś dwa metry dalej z ręką wyciągniętą w moją stronę. Miał moją komórkę, jednak to wcale nie przykuło mojej uwagi.
Gapiłam się na niego, jak totalna kretynka. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale nie jakoś przesadnie napakowany. Nosił duże okulary, które zasłaniały nieskazitelny błękit jego oczu. Włosy miał w nieładzie, jakby jedną nogą wciąż jeszcze znajdował się w łóżku.
A jednak był uroczy i totalnie inny od wszystkich uczniów tej szkoły.
– To twój telefon? – Ponowił pytanie i zmarszczył czoło, zaniepokojony moim zachowaniem.
Moje policzki oblał szkarłatny rumieniec, więc natychmiast spuściłam wzrok.
– Oh, musiałam... go... zgubić – wyjąkałam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak sięgnął do mojego plecaka i zaczął przy nim majstrować. Chciałam się odsunąć – przecież go nie znałam – a jednak zabrakło mi samokontroli by to zrobić.
– Zepsuł ci się suwak – zauważył cicho. – I telefon musiał wypaść. Dobrze, że to ja go znalazłem. Różni ludzie się tutaj kręcą...
Odchrząknęłam, żeby potwierdzić, iż go słucham. Przez, co najmniej minutę układałam sobie w głowie, co powinnam powiedzieć.
– Gdzie idziesz...? – Zaczął chłopak.
Uniósł znacząco brew, a ja zorientowałam się, że jednak mam język w buzi.
– Eve – szepnęłam. – Jestem Eve.
Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się tajemniczo. Zmierzwił dłonią swoje jasne włosy i zrobił krok do tyłu. Był taki... nonszalancki i nieokrzesany. Totalne przeciwieństwo mnie.
– Ian – przedstawił się i podał mi rękę. – Miło mi cię poznać, Eve.
Skórę miał ciepłą i miękką. Zatraciłam się w jego dotyku.
– Błagam, powiedz, że idziesz na chemię – zaśmiał się niskim, gardłowym głosem i właśnie w tamtej chwili się w nim zakochałam.

To jest jak trans, który mnie wciąga i nie pozwala się wyrwać. Już dawno „ruszyłam dalej”. Pogodziłam się z tym, że Ian odszedł i nigdy nie wróci. Ale jak można udawać, że nigdy się nie kochało? Wynajęliśmy razem mieszkanie, planowaliśmy ślub... Tego się nie zapomina.
– Brakuje mi was – szepczę, kładąc kwiaty na grobach Cassie i Iana.
Ocieram łzy, które pojawiły się na moich policzkach. Jeszcze chwila i zamienię się w bryłę lodu.
Wstaję z ławki i po raz ostatni zerkam na marmurowe tablice. Pora iść.
Autobusem dostaję się do pracy. Po śmierci siostry i narzeczonego przerwałam studia, więc postanowiłam coś zrobić ze swoim życiem. Jestem dorosła i nie mogę żyć na koszt rodziców; wystarczy, że wróciłam do ich domu.
Rob – mój szef –jest cichy, skromny i wyrozumiały. Niewiele mówi, przekładając to na solidną pracę. Od niedawna prowadzi niewielką księgarnię w centrum miasta i zatrudnił mnie, jako swoją asystentkę.
– Cześć, Eve – mówi, stawiając przede mną pudło pełne nowych książek.
Wysilam się na uśmiech i zdejmuję kurtkę, po czym rzucam ją na drewniany wieszak.
– Witaj, Rob. Dostawa?
– Zajmiesz się tym? Chyba mnie dopadła grypa i nie dam rady dzisiaj pracować – przyznaje nieco zmieszany i zawstydzony, pomimo że normalną rzeczą jest chorować.
– Jasne, Rob. Idź lekarza; ja się wszystkim zajmę.
Mężczyzna kilka razy wzdycha i narzeka pod nosem na swój los. Jest dobrym i pracowitym człowiekiem – jeszcze nigdy nie zostawił mnie samej, a więc musi się naprawdę źle czuć.
Dzień jest zimny i śnieżny. Już w południe drogi są zasypane białym puchem, a chodniki śliskie i niebezpieczne. Kilku klientów wchodzi do księgarni tylko po to, żeby się zagrzać, ale nie wyganiam ich.
Około trzeciej zapada już zmierzch. Niebo jest szare i mętne, jakby za chwilę miało się rozewrzeć i pochłonąć całe Michigan.
Boli mnie już kark od ciągłego pochylania się nad książkami. Co chwilę sprawdzam ceny, naklejam je, segreguję i układam. Prostuję się i pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.
Stoję tyłem do wejścia i parzę sobie herbatę, kiedy rozlega się cichy dzwoneczek, obwieszczający przyjście nowego klienta.
Odwracam się i widzę wysokiego mężczyznę, odzianego w długi, ciemny płaszcz. Strzepuje płatki śniegu ze swoich kruczoczarnych włosów i podnosi na mnie wzrok.
Ciężko powiedzieć, co się ze mną dzieje. W jednej chwili całe życie przebiega mi przed oczami – od dzieciństwa, aż do momentu, w którym pojawił się ten mężczyzna. Czas się zatrzymał. Księgarnię wypełnia dziwny zapach – rdzy i dymu.
Nieznajomy wciąż świdruje mnie spojrzeniem czarnych oczu. Przekrzywia głowę i zerka na kubek gorącej wody, którą trzymam w dłoniach.
– Jesteś gotowa? – Pyta ni stąd ni zowąd.
Serce podchodzi mi do gardła i nie wiem, co powiedzieć. O czym on mówi?
Mężczyzna zaczyna powoli kiwać głową i nagle wychodzi. Nie mam pojęcia, kim był, ani po, co przyszedł, ale zapewne mnie, z kimś pomylił.
Do zamknięcia nikt się już nie pojawia. Zmywam podłogę, wycieram zakurzone regały i o szóstej opuszczam księgarnię.
Kieruję się w stronę przystanku, gdzie wsiadam do autobusu, którym zawsze wracam do domu. Oprócz mnie jest tu tylko matka z dzieckiem, podchmielony nastolatek i pan Joe, z którym czasem zamieniam parę słów.
Czuję się wyjątkowo zmęczona, ale też spokojna. Opieram głowę o zimną szybę i przez chwilę patrzę na swoje odbicie. Jestem blada, wyglądam niezdrowo. Oczy mam podkrążone, a warkocz już niemal całkiem rozpleciony.

Kołyszę się wraz z autobusem. Na chwilę przed zaśnięciem myślę o Ianie i Cassie, a potem o tajemniczym mężczyźnie z księgarni. Dlaczego mam wrażenie, że wkrótce go spotkam?

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 1

*Alexander

Kiedy się urodziłem ? Hm, dobre pytanie. Może powstałem, gdy Biblijna Ewa zerwała owoc z zakazanego drzewa? A może nastąpiło to z chwilą śmierci pierwszego człowieka?
Ja sam – Pan Zaświatów, Wieczny Podróżnik, Mroczny Kosiarz, czy jak mnie tam nazywacie po swojej stronie – nie wiem.
Nie mam pojęcia od ilu stuleci już to robię. Każdy dzień wygląda tak samo – zmieniają się tylko ludzie.
Ludzie...
Kim dla mnie są?
Jestem w chwili, gdy umierają, przeprowadzam ich przez Ostatni Most, a potem przez Rzekę Zapomnienia.
Czy ich pamiętam? Tylko niektórych. Nie warto przecież przywiązywać się do martwych, prawda?
Wyobrażacie sobie moje życie? Codziennie towarzyszę komuś przy śmierci – w najtragiczniejszym momencie jego egzystencji. Czasem nawet potrafię rozpoznać, gdzie trafią potem: czy do nieba, czy do piekła, ale nie mogę im zdradzić tego, co ich czeka – takie są zasady Życia Umarłych.

– Panie – do moich uszu dociera cichy, łagodny głos Aurelli.
Otwieram oczy, chociaż nawet nie zdążyłem zasnąć.  Miałem wyjątkowo dużo pracy w ostatnim czasie i czuję się potwornie zmęczony.
Patrzę na dziewczynę. Pochyla złotowłosą głowę i stara się nie patrzeć mi w oczy. Nawet nie ma pojęcia jak bardzo wyróżnia się na tle ciemnych, surowych ścian mojego schronienia. Lubię tę jej różność.
– Tak? – Odzywam się, opierając brodę na dłoni.
– Ja... Wydaje mi się, że jest coś, co powinieneś zobaczyć – mówi niepewnie.
Marszczę czoło i mrużę oczy, próbując przypomnieć sobie, czy zajmuję się jakąś sprawą niecierpiącą zwłoki. Ah, nawet na chwilę nie mogę zaznać wytchnienia...
– Prowadź, Aurellio.
Wstaję z tronu, na którym zwykłem spędzać większość wolnego czasu. Lubię moje ciemne, puste i chłodne schronienie. Tylko tutaj mogę być sam.
Dziewczyna opuszcza mury budynku, a potem kieruje się na północ, ku przepaści, nad którą znajduje się Ostatni Most.
Mijani przez nas Ghosterzy, pochylają przede mną głowy na znak szacunku. Nie mają nic do zrobienia? Na pewno znalazłbym im jakieś dusze...
Ja i Aurellia poruszamy się szybko i bezszelestnie w górę Miasta. Droga jest kręta i ciemna, ale znamy ją lepiej niż własną kieszeń.
Po chwili docieramy na szczyt wzniesienia, gdzie we mgle jest skąpany Ostatni Most. Wygląda niepokojąco, wręcz przerażająco, ale właściwie to całe Miasto takie jest – wiecznie ciche, wiecznie ciemne. Tutaj nigdy nie wschodzi słońce, nigdy nie pojawiają się gwiazdy, ani księżyc. Wszystko jest mroczne – mroczne jak Śmierć, czyli jak ja.
– Pamiętasz tego faceta, który nie chciał przejść przez Rzekę Zapomnienia, bo wciąż wspominał swoją narzeczoną? – Pyta Aurellia.
Zatrzymujemy się przed wejściem na Most. Mgła wije nam się u stóp; jest gęsta i czarna jak smoła. Wydostaje się z niezmierzonej otchłani. To stamtąd czerpię informacje na temat osób, których czas dobiegał końca, jednak to nie ja o tym decyduję. Ja tylko wykonuję rozkazy Najwyższego. Nieraz miałem ochotę sprzeciwić się mu – zwłaszcza na początku. Często odbieram życie młodym osobom, dzieciom, noworodkom, płodom.
To straszne mieć na sumieniu śmierć wszystkich ludzi świata. Dlatego już bardzo dawno temu, wyłączyłem swoje uczucia – łatwiej jest nie kochać, nie lubić, nie darzyć przyjaźnią, ani szacunkiem w świecie, gdzie nie ma nic prócz śmierci.
– Spójrz tam, Panie – odzywa się Aurellia, wskazując mi ręką miejsce w otchłani.
Kiwam głową i wchodzę na Most. Opieram się o mosiężną, czarną balustradę, zamykam na chwilę oczy i biorę głęboki wdech.
– Eve Leighton – szepczę do siebie.
Moja złotowłosa zastępczyni usłyszała to. Nawet nie zauważyłem, kiedy stanęła tuż za mną. Nie patrzę na nią. Nie chcę jej pokazywać jak bardzo, gdzieś tam w głębi mojego lodowatego serca, ta informacja mną wstrząsnęła.
– Mam się tym zająć? – Pyta niepewnie.
Prostuję się. Nie mogę przecież okazywać słabości. Codziennie odbieram komuś życie – jedna duszą, w tą czy w tą.
– Nie, Aurellio – odpowiadam. – Zrobię to sam.
Przez chwilę milczymy. Czuję metaliczny posmak na języku i nieprzyjemny zapach stęchlizny – to z otchłani. Trafiają tam dusze skazane na wieczne potępienie.
– Będzie cierpieć – dodaje dziewczyna.
Patrzę na nią. Nie jest typowym Ghosterem – czasem udaje jej się zdobyć na jakiś ludzki odruch. Kiedyś nawet widziałem jej uśmiech, ale tylko raz.
Mierzymy się spojrzeniami – jej chłodne, błękitne oczy przeciwko moim czarnym jak otchłań, nad którą stoimy.
– Pójdę już, Panie – mówi cicho i odwraca wzrok.
– Zrób sobie już dzisiaj wolne, Aurellio – odpowiadam. – Powierz swoje obowiązki, Tymoteuszowi.
Dziewczyna odchodzi, a ja zostaję sam z moimi myślami.
Czuję się staro, jakbym... egzystował zbyt długo, stanowczo zbyt długo. Ale czekają na mnie miliony ludzi. Miliony ludzi, których życie właśnie dobiega końca.
Ponownie patrzę w otchłań na Eve Leighton.

Widzę jej oczy – szare i smutne. To najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. A, uwierzcie mi, widziałem miliardy oczu...

czwartek, 14 stycznia 2016

Prolog

* Eve

– Jeszcze tylko godzinkę, Eve. Obiecuję – powiedział Ian.
W tle słyszałam jakieś dziwne odgłosy.
– Gdzie jesteś?
– Jeszcze na uczelni – odpowiedział z ciężkim westchnięciem.
Usiadłam na parapecie, przekładając telefon do drugiej ręki. Spojrzałam przez zasłonę na pomarańczowo –czerwone niebo oraz gasnące, wiosenne słońce.
– Okej – odparłam ze ściśniętym gardłem, próbując nie dać po sobie poznać jak strasznie jestem smutna i rozczarowana.
– Nie czekaj z kolacją.
– Nie będę – Ian nie usłyszał tego, bo zdążył się rozłączyć.
Włożyłam zapiekankę do lodówki i zjadłam swoją porcję, popijając czerwone wino – było gorzkie i okropnie smakowało, więc szybko z niego zrezygnowałam.

Po dwóch godzinach Iana wciąż nie było. Dzwoniłam do niego chyba ze trzydzieści razy, ale odzywała się tylko automatyczna sekretarka.
Postanowiłam poczekać, aż wróci i opieprzyć go za kolejne 24 godziny spędzone w laboratorium. Rozumiałam, że kocha chemię, ale poświęcał jej więcej czasu niż mi. Pomimo, że był świetnie zorganizowany, to zawsze się spóźniał.
„Pieniędzy i czasu nie rozciągniesz” – Mawiał.
Szkoda, że życia również...

Zasnęłam na siedząco w fotelu naprzeciwko drzwi. Obudził mnie telefon.
– Ian, gdzie ty do cholery jesteś?! – Spytałam zirytowana i zmartwiona.
– Eve Leighton? – Odpowiedział mi uprzejmy, kobiecy głos.
Wzięłam płytki wdech i poczułam jak moje serce staje.
– Ta...Tak – odparłam niepewnie.
– Mówi Alicia Traverson. Czy jest pani bliską osobą Iana Juilliardsona?
Już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, więc funkcjonariuszka kontynuowała:
– Proszę pani, on miał wypadek. Przykro mi, ale... nie żyje.

Świat zawirował wokół mnie. Poczułam potworny ból w klatce piersiowej, a potem wybuchłam płaczem, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Miałam ochotę wyrwać sobie serce. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie czuć...

Budzę się zlana potem i dygocząca z zimna. Wciąż słyszę: „Przykro mi, ale... nie żyje”. Mam je wyryte w pamięci, we wspomnieniach, w każdym calu mojej egzystencji.
– Eve, wstałaś już? – Pyta mama, delikatnie pukając do drzwi sypialni.
Wiem, że muszę wstać z łóżka i przykleić uśmiech do twarzy. Przecież nie ja jedna cierpię, prawda? Każdego dnia ktoś umiera, każdego dnia ktoś kogoś traci. Ian odszedł dokładnie 450 dni temu.
"Pora się z tym pogodzić, Eve, dokładnie tak samo jak ze śmiercią Cassie" - mówię to do siebie codziennie odkąd odebrałam telefon i dowiedziałam się, że mój narzeczony nie żyje.
- Za chwilę zejdę na śniadanie - odpowiadam cicho.
Mama odchodzi od drzwi. Wiem, że się o mnie boi. Po śmieci Cassie załamała się - jej córka umarła na jej własnych rękach... Jednak kiedy spadła na nas kolejna tragedia, zrobiła wszystko, aby mi pomóc.

Jem śniadanie, mama w tym czasie dzierga coś na drutach, a tata jak zwykle siedzi w garażu i majstruje coś przy starym Volvo.
Wychodzę do pracy godzinę wcześniej - często tak robię, aby móc odwiedzić Cassie i Iana na cmentarzu.
- O której wrócisz? - Pyta mama, kiedy już zakładam kurtkę.
W tej chwili jeszcze nie wiem, co się wydarzy tego wieczoru.
Jeszcze nie wiem, że już nigdy nie wrócę.