Linki

http://opowi.pl

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 2

* Eve


Jest chłodno. Niebo przybrało granatowy kolor i zdaje się, że za niedługo zacznie padać śnieg.
Kwiaty pewnie zamarzną, jeśli je tutaj zostawię, ale przecież nie zabiorę ich ze sobą z powrotem.
Siadam na zimnej, czarnej ławeczce i przez chwilę patrzę na nagrobki najbliższych. Walczę ze łzami, cisnącymi mi się do oczu. Nie chcę pamiętać. Nie chcę wspominać. Nie chcę znów cierpieć. Ale to silniejsze ode mnie...

– Hej! Zatrzymaj się! Czy to nie twój telefon?!
Potrząsnęłam głową i zaczęłam się rozglądać na boki. „Cholera, jestem już spóźniona na chemię!” – Pomyślałam, z paniką zerkając na zegarek.
Odwróciłam się, oszołomiona i mój wzrok padł na niego. Stał jakieś dwa metry dalej z ręką wyciągniętą w moją stronę. Miał moją komórkę, jednak to wcale nie przykuło mojej uwagi.
Gapiłam się na niego, jak totalna kretynka. Był wysoki i dobrze zbudowany, ale nie jakoś przesadnie napakowany. Nosił duże okulary, które zasłaniały nieskazitelny błękit jego oczu. Włosy miał w nieładzie, jakby jedną nogą wciąż jeszcze znajdował się w łóżku.
A jednak był uroczy i totalnie inny od wszystkich uczniów tej szkoły.
– To twój telefon? – Ponowił pytanie i zmarszczył czoło, zaniepokojony moim zachowaniem.
Moje policzki oblał szkarłatny rumieniec, więc natychmiast spuściłam wzrok.
– Oh, musiałam... go... zgubić – wyjąkałam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopak sięgnął do mojego plecaka i zaczął przy nim majstrować. Chciałam się odsunąć – przecież go nie znałam – a jednak zabrakło mi samokontroli by to zrobić.
– Zepsuł ci się suwak – zauważył cicho. – I telefon musiał wypaść. Dobrze, że to ja go znalazłem. Różni ludzie się tutaj kręcą...
Odchrząknęłam, żeby potwierdzić, iż go słucham. Przez, co najmniej minutę układałam sobie w głowie, co powinnam powiedzieć.
– Gdzie idziesz...? – Zaczął chłopak.
Uniósł znacząco brew, a ja zorientowałam się, że jednak mam język w buzi.
– Eve – szepnęłam. – Jestem Eve.
Spojrzał mi głęboko w oczy i uśmiechnął się tajemniczo. Zmierzwił dłonią swoje jasne włosy i zrobił krok do tyłu. Był taki... nonszalancki i nieokrzesany. Totalne przeciwieństwo mnie.
– Ian – przedstawił się i podał mi rękę. – Miło mi cię poznać, Eve.
Skórę miał ciepłą i miękką. Zatraciłam się w jego dotyku.
– Błagam, powiedz, że idziesz na chemię – zaśmiał się niskim, gardłowym głosem i właśnie w tamtej chwili się w nim zakochałam.

To jest jak trans, który mnie wciąga i nie pozwala się wyrwać. Już dawno „ruszyłam dalej”. Pogodziłam się z tym, że Ian odszedł i nigdy nie wróci. Ale jak można udawać, że nigdy się nie kochało? Wynajęliśmy razem mieszkanie, planowaliśmy ślub... Tego się nie zapomina.
– Brakuje mi was – szepczę, kładąc kwiaty na grobach Cassie i Iana.
Ocieram łzy, które pojawiły się na moich policzkach. Jeszcze chwila i zamienię się w bryłę lodu.
Wstaję z ławki i po raz ostatni zerkam na marmurowe tablice. Pora iść.
Autobusem dostaję się do pracy. Po śmierci siostry i narzeczonego przerwałam studia, więc postanowiłam coś zrobić ze swoim życiem. Jestem dorosła i nie mogę żyć na koszt rodziców; wystarczy, że wróciłam do ich domu.
Rob – mój szef –jest cichy, skromny i wyrozumiały. Niewiele mówi, przekładając to na solidną pracę. Od niedawna prowadzi niewielką księgarnię w centrum miasta i zatrudnił mnie, jako swoją asystentkę.
– Cześć, Eve – mówi, stawiając przede mną pudło pełne nowych książek.
Wysilam się na uśmiech i zdejmuję kurtkę, po czym rzucam ją na drewniany wieszak.
– Witaj, Rob. Dostawa?
– Zajmiesz się tym? Chyba mnie dopadła grypa i nie dam rady dzisiaj pracować – przyznaje nieco zmieszany i zawstydzony, pomimo że normalną rzeczą jest chorować.
– Jasne, Rob. Idź lekarza; ja się wszystkim zajmę.
Mężczyzna kilka razy wzdycha i narzeka pod nosem na swój los. Jest dobrym i pracowitym człowiekiem – jeszcze nigdy nie zostawił mnie samej, a więc musi się naprawdę źle czuć.
Dzień jest zimny i śnieżny. Już w południe drogi są zasypane białym puchem, a chodniki śliskie i niebezpieczne. Kilku klientów wchodzi do księgarni tylko po to, żeby się zagrzać, ale nie wyganiam ich.
Około trzeciej zapada już zmierzch. Niebo jest szare i mętne, jakby za chwilę miało się rozewrzeć i pochłonąć całe Michigan.
Boli mnie już kark od ciągłego pochylania się nad książkami. Co chwilę sprawdzam ceny, naklejam je, segreguję i układam. Prostuję się i pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.
Stoję tyłem do wejścia i parzę sobie herbatę, kiedy rozlega się cichy dzwoneczek, obwieszczający przyjście nowego klienta.
Odwracam się i widzę wysokiego mężczyznę, odzianego w długi, ciemny płaszcz. Strzepuje płatki śniegu ze swoich kruczoczarnych włosów i podnosi na mnie wzrok.
Ciężko powiedzieć, co się ze mną dzieje. W jednej chwili całe życie przebiega mi przed oczami – od dzieciństwa, aż do momentu, w którym pojawił się ten mężczyzna. Czas się zatrzymał. Księgarnię wypełnia dziwny zapach – rdzy i dymu.
Nieznajomy wciąż świdruje mnie spojrzeniem czarnych oczu. Przekrzywia głowę i zerka na kubek gorącej wody, którą trzymam w dłoniach.
– Jesteś gotowa? – Pyta ni stąd ni zowąd.
Serce podchodzi mi do gardła i nie wiem, co powiedzieć. O czym on mówi?
Mężczyzna zaczyna powoli kiwać głową i nagle wychodzi. Nie mam pojęcia, kim był, ani po, co przyszedł, ale zapewne mnie, z kimś pomylił.
Do zamknięcia nikt się już nie pojawia. Zmywam podłogę, wycieram zakurzone regały i o szóstej opuszczam księgarnię.
Kieruję się w stronę przystanku, gdzie wsiadam do autobusu, którym zawsze wracam do domu. Oprócz mnie jest tu tylko matka z dzieckiem, podchmielony nastolatek i pan Joe, z którym czasem zamieniam parę słów.
Czuję się wyjątkowo zmęczona, ale też spokojna. Opieram głowę o zimną szybę i przez chwilę patrzę na swoje odbicie. Jestem blada, wyglądam niezdrowo. Oczy mam podkrążone, a warkocz już niemal całkiem rozpleciony.

Kołyszę się wraz z autobusem. Na chwilę przed zaśnięciem myślę o Ianie i Cassie, a potem o tajemniczym mężczyźnie z księgarni. Dlaczego mam wrażenie, że wkrótce go spotkam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz