Linki

http://opowi.pl

niedziela, 29 maja 2016

Rozdział 9

* Eve

Kiedyś Ian namówił mnie na udział w turnieju biegowym na lokalnej imprezie. Może miałabym jakieś szanse zająć przyzwoite miejsce, ale wrodzona skłonność do pech dała wtedy o sobie znać. Tuż przed metą potknęłam się o własne sznurowadła i wyrżnęłam jak długa na oczach przyjaciół i sąsiadów.
Myślałam, że spalę się ze wstydu. Jakby tego mało, upadłam tak niefortunnie, że skręciłam staw skokowy i przez następne pół roku musiałam się kurować.
Dlatego, kiedy tylko Alexander wspomniał o Turnieju, wiedziałam, iż to nie może skończyć się dobrze.
– Eve, to twoja jedyna szansa – mówi cicho, opierając łokcie na kolanach. – Nasza – poprawia się po chwili i spogląda mi w oczy. – Lucyfer nie odpuści. Zrobi wszystko, żeby cię zdobyć. Takie napady, jak ten dzisiaj, będę się powtarzać. Rozpęta się wojna... Kolejna wojna światów.
Ciężko przełykam ślinę i opieram się o kamienny stół. Patrzę na Alexandra siedzącego przede mną. Wygląda na zdesperowanego i niepewnego. Nie potrafię stwierdzić, czym przejmuje się bardziej: tym, że Lucyfer dąży do wszczęcia konfliktu i walki pomiędzy armiami jego i Pana Śmierci – czy też tym, że główną rolę w tym wszystkim odgrywam ja.
– Każdy uczestnik turnieju jest chroniony do czasu jego ukończenia, lub... przegrania – odzywa się mężczyzna. – Lucyfer nie mógłby cię wtedy skrzywdzić.
– A ciebie? – Pytam automatycznie i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego jak to brzmi.
Czerwienię się i odwracam wzrok. Przez chwilę mam wrażenie, że przez mroczną twarz Alexandra przemknął cień uśmiechu.
– Nie martw się o mnie – odpowiada. – Przeżyłem już niejedną wojnę.
Kiwam głową i siadam na krześle naprzeciwko niego. Spojrzenie jego czarnych oczu kryje jakąś tajemnicę, ale również i grozę. Jeśli ktokolwiek chciał za życia ujrzeć śmierć, to obraz tego mężczyzny zdecydowanie mógłby służyć, jako jej reklama. Za tym całym mrokiem i złem, kryje się coś pięknego.
– Jaka jest cena Turnieju? Co jeśli przegram? – Pytam, wodząc palcem po gładkim blacie stołu.
– Trafisz do Piekła – odpowiada, unikając mojego wzroku. – I nigdy nie będziesz miała szansy go opuścić. Wtedy nawet ja ci nie pomogę.
– Czyli Lucyfer osiągnie to, czego pragnie... – Szepczę.
Ja i Alexander spoglądamy na siebie w tej samej chwili i zapada głęboka cisza.
Miasto właśnie budzi się do życia. Ghosterzy sprzątają plac po nocnej bitwie, szacują straty i przygotowują się na kolejną walkę – widzę to przez niewielkie okno.
Jeśli oddam się w ręce Lucyfera, już nikt więcej nie ucierpi. Jeśli wezmę udział w Turnieju, albo przegram, albo odzyskam ludzkie życie. Stawka jest ogromna, ale przecież nie tylko ja o tym marzę... Stanę do walki z tuzinem podobnych mi osób. Czy mam w ogóle jakieś szanse na wygraną?
Alexander wstaje z krzesła i zbliża się. Kładzie dłoń na moim ramieniu i pochyla się tak, że czuję jego łaskoczący oddech na policzku.
– Przyjdź do mnie, gdy podejmiesz decyzję – mówi miękko. – Turniej zaczyna się za miesiąc. Mógłbym cię przygotować.
Oddala się i zaczyna zmierzać w stronę wyjścia z komnaty.
– Jestem zbyt słaba – szepczę. – To ponad moje siły.
Słyszę, że Alexander zatrzymuje się. Odwracam głowę, aby spojrzeć na niego przez ramię i widzę jak na mnie patrzy. Na jego ustach błądzi tajemniczy uśmiech, a ciemne oczy błyszczą jak drogocenne klejnoty.
– Wziąłem udział w Turnieju dwieście piętnaście razy. I, uwierz mi, po raz pierwszy widzę szansę na wygraną – odpowiada cicho. – Tę szansę widzę w tobie, Eve.
Stoję oniemiała i gapię się na Alexandra, niezdolna do jakichkolwiek słów. Nigdy nie usłyszałam czegoś piękniejszego, nawet od Iana. Potrafię tylko patrzeć jak mężczyzna wychodzi na zewnątrz, a jego ciemna peleryna ciągnie się za nim jak cień.
Po chwili zjawia się Aurellia. Wpada do komnaty zdyszana. Jasne włosy ma w nieładzie, a mimo tego wygląda przepięknie. Na jej bladym policzku widzę krwawą pręgę.
– Eve? – Pyta zadziwiona. – Co ty tu robisz?
Przygląda mi się podejrzliwie. Boję się myśleć, co sobie wyobraziła.
– Rozmawiałam z Alexandrem.
Dziewczyna krzywi się i odgarnia z twarzy zabłąkany kosmyk włosów.
– Nie mów tak o Panu Ciemności głośno – ostrzega mnie. – To nie jest dobrze widziane.
Bierze mnie pod łokieć i prowadzi w stronę wyjścia. Wychodzimy na zewnątrz. Miasto spowija gęsta, biała mgła, która nadaje powietrzu ciężkości.
Zmierzamy w stronę baraków. Mijamy strażników, Ghosterów, młodocianych żołnierzy, którzy jeszcze nie awansowali na stanowiska Ghosterów i zwykłych śmiertelników, którzy, tak jak ja, czekają na przejście przez Rzekę Zapomnienia.
– Mieliśmy tu małą bitwę – mruczy pod nosem Aurellia, kiedy dostrzegam stos bezkształtnych ciał demonów.
– Pan Śmierci mi mówił – mówię cicho.
Mdli mnie na widok pustych oczodołów i czarnej, zaschniętej krwi na jasnym bruku.
– Doprawdy? – Aurellia zdaje się być zdziwiona. – Po to cię zawołał?
W oczach dziewczyny widzę podejrzliwość. Mam wrażenie, że omylnie kojarzy fakty.
– Wiesz, Eve, była tu już taka jedna – odzywa się oschle. – Henriette – już słyszałam to imię. – Rozpętała największą wojnę światów na przestrzeni dziejów.
Aurellia nagle zatrzymuje się i pociąga mnie za sobą. Stoimy pod obumarłym drzewem, a noc zdaje się otulać nas jak mroczny koc.
– Śmiertelne kobiety to wredne stworzenia – mówi. – Omamiacie mężczyzn. Jak trucizna wnikacie w ich serca i sączycie jad...
– Aurellio! – Przerywam jej, zniesmaczona. – O co ty mnie posądzasz? Dopiero, co tutaj przybyłam. Jestem zdezorientowana i niepewna. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie masz pojęcia, jaką decyzję muszę podjąć... Nic nie rozumiesz.
Dziewczyna robi krok do tyłu, zaskoczona. Krzyżuje ramiona na piersiach i unosi sceptycznie brew. Ma na sobie strój do walki i pelerynę, co sprawia, że wygląda groźnie i niebezpiecznie. Może powinnam się jej bać?
– A co tu jest do rozumienia?
– Słyszałaś o Turnieju Nieumarłych? – Przerywam jej, siląc się na odwagę.
Aurellia otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale szybko je zamyka. Marszczy brwi i mruży oczy, mierząc mnie spojrzeniem.
– Skąd o nim wiesz?
– To mało ważne – mruczę.
– Posłuchaj, żaden Nowoumarły go nie wygrał. Same Anioły stają do boju o ludzkie życie. Nie wiem, co jest takiego fascynującego w byciu śmiertelnikiem, ale każdego roku trzynaście osób zostaje wybranych do Turnieju. Zwycięzca jest tylko jeden.
Spuszczam wzrok, nie mogąc dłużej znieść świdrującego spojrzenia Aurelli. Jej słowa napawają mnie strachem.
Jak mogę łudzić się nadzieją, że wygram z Aniołami i innymi stworzeniami z Zaświatów – ja – zwykła śmiertelniczka?
– Ja bym się tego nie podjęła – dodaje po chwili. – Ale skoro ty tak bardzo chcesz odzyskać swoje dawne życie i nie boisz się strącenia do Piekła...
– Lucyfer dorwie mnie prędzej czy później – mruczę pod nosem, odwracając się od Aurelli.
Zaczynam biec w stronę baraków. Mam wiele spraw do przemyślenia. Prawdopodobnie muszę podjąć najważniejszą decyzję po swojej śmierci. Bo przecież już nie żyję, prawda?
Gdy tylko kładę się w swoim łóżku, moje myśli wypełniają się wspomnieniami. Ian wiedziałby, co zrobić. On zawsze potrafił podejmować trudne decyzje. Szkoda, że tak szybko postanowił mnie zostawić samą.
Przytulam twarz do poduszki, zagryzam wargi i zaczynam cicho łkać.
Śmierć jest dużo trudniejsza niż myślałam.

* Alexander

Przez ostatnie dwa dni miałem ręce pełne roboty. Kilka razy odwiedziłem świat śmiertelników, jednakże postanowiłem nikogo nie brać pod swoje skrzydła – wystarczy mi Eve, która okazuje się być przyczyną nie lada zamieszania.
W międzyczasie doglądałem szkolenia najmłodszych Ghosterów. Są uczeni przez najlepszych wojowników – kiedyś wstąpią w nasze szeregi.
Wbrew pozorom w Mieście Ciemności następuje przemiana pokoleń. Po pewnym czasie, żołnierze niższej rangi – ci, którzy nie osiągnęli statusu Ghostera – umierają. Ich dusze przemijają i osiadają w Kanionie Wojowników.
Czasem zastanawiam się czy i mnie będzie kiedyś dane zająć tam miejsce...

Jest późna godzina nocna, kiedy wybieram się na plac treningowy. Chwytam za miecz i wchodzę na arenę pogrążoną w mroku. Tylko teraz mam czas na ćwiczenia. Zresztą, w samotności potrafię się dużo lepiej skoncentrować.
Zdejmuję pelerynę, czarną koszulę i metalowe ochraniacze na tors i brzuch. Ciepły, przyjemny wiatr muska nagą skórę moich pleców.
Rozgrzewam się, a potem przystępuję do podstawowych ataków na drewnianą kukłę. Rytmiczne uderzenia pozwalają mi utrzymać rytm. Maksymalnie skupiam się na wysiłku, jaki wkładam w to ćwiczenie.
Po dłużej chwili pot zaczyna spływać z moich włosów i twarzy, mięśnie palą i drżą. Lubię ten moment.
Nagle uświadamiam sobie, że ktoś mnie obserwuje. Zatrzymuję się i z mieczem w rękach odwracam się, celując w napastnika.
Patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami. Podnosi ręce do góry, przestraszona i zaskoczona. Jej ciemne włosy niemal zlewają się z czernią otaczających nas budynków i nocnego nieba.
– To ja – szepcze Eve, robiąc krok do tyłu.
Mimowolnie uśmiecham się pod nosem i opuszczam miecz.
– Pamiętaj, wojownika nie podchodzi się od tyłu – udzielam jej rady. – A jeśli już to robisz, to atakuj szybko i pewnie.
– Nie chciałam cię skrzywdzić – oponuje.
Kiwam głową i opieram się na rękojeści mojej broni. Czuję na sobie wzrok Eve. Przygląda mi się uważnie. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jestem półnagi.
Rumieni się, co sprawia, że czuję się mile zaskoczony. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni kobieta patrzyła na mnie w ten sposób. Zapomniałem, jakie to może być przyjemne.
– W jakim celu odwiedzasz mnie tak późno? – Pytam, mierząc wzrokiem dziewczynę.
– Em... Podjęłam decyzję – odpowiada cicho, krzyżując ramiona na piersiach.
Wydaje się krucha i niewinna na tej arenie. Niby nie pasuje do oprawy Turnieju Nieumarłych, ale ja widzę coś więcej. Jej siłę, odwagę i inteligencję. Wystarczy trochę ciężkiej pracy i ma szansę.
Ja to wiem.
– I?
– Zgadzam się – szepcze. – Wezmę udział w Turnieju.
Robię kilka kroków do przodu i staję naprzeciwko niej. Kładę dłoń na jej ramieniu i podaję swój miecz. Nikt, poza mną, nigdy wcześniej go nie dotykał.
– Wiedziałem – mówię cicho. – Odwaga nie pozwoliłaby ci zdecydować inaczej.
Eve mierzy w dłoni broń i przygląda jej się uważnie.
– Będę musiała zabijać? – Pyta cicho.
– A jaka to sztuka zabić kogoś, kto nie żyje?

niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 8

* Eve

Leżałam w łóżku, kiedy usłyszałam dzwon. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zauważyłam, kiedy Ghosterzy zaczęli nas wyprowadzać z budynków.
Panował harmider i hałas. Nikt do końca nie wiedział, co się dzieje. Powiedziano nam tylko, że musimy się ukryć – ci którzy umieli władać bronią, mieli skierować się na główny plac.
Krążyłam mrocznymi tunelami, aż dotarłam do wielkiego Mauzoleum. Kazano zachować ciszę i spokój.
Siedzę skulona w rogu zimnej sali. Sufit jest umieszczony tak wysoko, że w półmroku nie mogę nawet go dojrzeć.
Pomieszczenie jest ogromne, ale wygląda na wyciosane w skale. Na ścianach dostrzegam krople wody. Mam nadzieję, że nie będę musiała tu spędzić zbyt dużo czasu.
– Czy wiesz, co się stało? – Pytam cichutko młodą kobietę, która usiadła obok mnie.
Spogląda na mnie. Ma ciemne oczy i włosy. Aurellia mówiła, że po każdym da się poznać ile czasu spędził już w Mieście, ale ja jeszcze nie opanowałam tej sztuki. Nie mam pojęcia, czy ta kobieta umie udzielić mi odpowiedzi.
– Ktoś mówił, że Lucyfer opuścił piekło i napadł na oddziały Pana Śmierci – odzywa się.
– Lucyfer? – Powtarzam. – A czemu miałby to robić? Czy on nie jest władcą Piekła?
Kobieta wzrusza ramionami i wbija wzrok w jakiś punkt przed sobą. Nie wydaje się być zbyt rozmowna.
– Obiło mi się o uszy, że kiedyś doszło do wielkiej wojny pomiędzy Lucyferem i Panem Zaświatów – szepcze jeszcze ciszej niż wcześniej. – Ale to było dawno temu. Może to tylko legendy?
Wzdrygam się. Czuję nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Mam złe przeczucia.
– Jestem Eve – przedstawiam się. – A ty?
Kobieta zerka na mnie i posyła słaby uśmiech.
– Bridget.
Obejmuję kolana ramionami i opieram na nich brodę. Jest mi zimno, a czarne spodnie przesiąkły wilgocią.
A ja głupia sądziłam, że po śmierci jest lepiej – nieprawda; tutaj cierpię jeszcze bardziej niż na ziemi. Brakuje mi wszystkiego: rodziny, przyjaciół, ciepła, słońca. Nie mam absolutnie nikogo. Jestem samotna i nieszczęśliwa. Ostatnie dni spędziłam na chodzeniu po Mieście i obserwowaniu walk szkolących się Ghosterów. Gdybym mogła, po stokroć wolałabym umierać w wypadku, niż snuć się jak cień po Mieście Umarłych.

Chyba zasnęłam na chwilę, bo gdy otwieram oczy, grota jest całkowicie pogrążona w mroku. Tylko przy wyjściu, gdzie stoi kilku strażników, są zapalone pochodnie.
Prawie wszyscy śpią – musi być środek nocy. Cisza wskazuje na to, że cokolwiek zmusiło nas do ewakuacji, już się zakończyło.
Chce mi się pić i muszę skorzystać z łazienki. Już mam zamiar wstać, kiedy nagle wrota Mauzoleum otwierają się. Cień pada na marmurową posadzkę, a strażnicy pochylają głowy.
Alexander!
Ostrożnie wstaję, aby nie obudzić śpiącej obok mnie Bridget. Zamieram, kiedy dostrzegam, że Pan Śmierci zerka w moją stronę. Jest bardzo szybki i czujny – to zapewne z powodu tysięcy lat, które spędził na szkoleniu się. To przerażające.
Znajdujemy się daleko od siebie, ale jestem pewna, że właśnie patrzy w moją stronę. Zamieram w bezruchu i obserwuję jak Alexander zbliża się. Kiedy jest już blisko, zauważam jego ponury wyraz twarzy. Boję się zerknąć mu w oczy, dlatego pochylam głowę, aby nie oskarżył mnie o zniewagę.
Wcześniej zachowywałam się nierozważnie. Niesiona żalem i przerażeniem, nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się ze mną stało.
Otrzymałam drugie życie.
Nieco inaczej to sobie wyobrażałam. Mimo wszystko chyba powinnam spróbować dopasować się do tego świata, prawda?
– Idziesz ze mną – oznajmia Alexander głosem chłodnym i nieznoszącym sprzeciwu.
Odwraca się i zaczyna zmierzać w stronę wyjścia, zanim w ogóle docierają do mnie jego słowa.
Szybko odzyskuję rezon i doganiam go. Uważam, aby pośród mroku nie nadepnąć na jego czarną pelerynę.
Mijamy strażników i kierujemy się do tuneli.
Gdzie mnie prowadzi? I dlaczego TYLKO MNIE?
Idę za Alexandrem, chociaż w mojej głowie pojawiają się setki pytań. Dłonie mi się pocą. Jak to możliwe, skoro moje serce nie bije? Dlaczego odczuwam wszystko jeszcze intensywniej niż za życia: strach, tęsknotę, żal, niepokój...?
Nagle mężczyzna zatrzymuje się, a ja z impetem wpadam na niego.
– Na Boga – bluźni i odwraca się. – Uważaj – warczy.
Przez chwilę miałam zamiar przerosić, ale nagle zabrało mi języka w gębie i potrafię tylko patrzeć w czarne oczy Alexandra. On także wbija we mnie wzrok. Cisza, która nas otacza i półmrok nadają tej chwili grozy, ale również intymności.
– Mamy problem – odzywa się Alexander.
Przełykam ślinę i krzyżuję ramiona na piersiach.
– Problem? – Powtarzam.
Jakie problemy można mieć po śmierci?
Kiwa głową i przygryza dolną wargę – nie pamiętam, żeby robił to kiedykolwiek wcześniej. Wygląda na zmęczonego i zafrasowanego.
Skręca w jeden z tuneli, aż pojawiają się drzwi. Przepuszcza mnie w nich. Ostrożnie wchodzę do środka. Znajduję się w dużej sali. Wygląda jak... zamek.
Na podwyższeniu znajduje się marmurowy tron. Oprócz niego jest tu także stół z kilkoma krzesłami wyciosanymi w kamieniu i świeczniki – trochę skromnie jak na Pana Zaświatów.
– Usiądź – odzywa się Alexander.
Echo, które niesie jego głos przyprawia mnie o gęsią skórkę. Przez chwilę zapominam, gdzie jestem.
Sztywno podchodzę do stołu i siadam na jednym z krzeseł. Jest tu ciemno i zimno.
Dlaczego nie zapali pochodni, albo świec?
Mężczyzna siada blisko mnie. Opiera łokcie na stole i pochyla głowę w dół. Jestem pewna, że na chwilę zapomniał, iż tu jestem. Zdaje się być wykończony i nieobecny duchem – tak to świetne określenie, dla kogoś, kto nigdy nie żył.
Dopiero teraz zwracam uwagę na jego strój. Ma na sobie zbroję, a na jego rękach znajdują się ślady jakiejś substancji. Czy to krew?
– Panie? – Pytam cicho, ale echo niesie mój głos i jestem pewna, że Alexander usłyszałby to nawet na końcu sali.
Podnosi głowę i patrzy na mnie. Wygląda, jakby właśnie odkrył coś nieprawdopodobnego.
– Od kiedy przestałem być dla ciebie Alexandrem?
Kulę się i wbijam wzrok w swoje dłonie. Czy zrobiłam coś źle?
– Byłaś jedyną osobą, która tak się do mnie zwracała – nie przestawaj, proszę – mówi cicho, a jego głos brzmi jak głos kogoś okrutnie starego.
– Dobrze – odpowiadam miękko.
Mm ochotę go objąć. Przytulić się do jego twardych ramion i ogrzać serce, które nie bije. Alexander wydaje się właśnie tego potrzebować w tej chwili. A jednak siedzę nieruchomo i wpatruję się w niego.
– Jak już wspomniałem, mamy problem – mówi po chwili ciszy i wbija we mnie spojrzenie swoich czarnych oczu.
– Jaki?
Alexander otwiera usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy wrota sali otwierają się. Kiedy odwracam się, aby sprawdzić, kto to, mężczyzna łapie mnie za ramię i szepcze do mojego ucha:
– Nie wierz w ani jedno jego słowo, Eve. On kłamie. Skrzywdzi cię.
Szkarłat szaty gościa niemal razi w oczy. Na jego ustach gości szeroki uśmiech – wygląda na zadowolonego z siebie.
Alexander prostuje się, więc ja idę w jego w jego ślady. Nowoprzybyły przygląda mi się uważnie. Dopiero teraz zauważam jego oczy – czarne jak smoła, pozbawione białek.
Mimowolnie wzdrygam się i staram się patrzeć wszędzie tylko nie na niego.
– Eve Leighton – odzywa się i posyła mi kolejny uśmiech.
Zanim jego słowa do mnie docierają, on chwyta mnie za rękę i całuje dłoń. Żołądek podchodzi mi do gardła, a instynkt podpowiada, żeby zachować najwyższą czujność.
– To ja – szepczę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Zauważam, że Alexander sztywnieje, napinając swoje mięśnie. Wstaje z krzesła i krzyżuje ramiona na torsie. Gdy dostrzegam wyraz jego twarzy, przez chwilę mam wrażenie, że zabije nowo-przybyłego.
– Lucyfer – przedstawia się. – Pan Piekieł i Niezmierzonych Czeluści.
Gdyby moje serce biło, pewnie właśnie w tej chwili by się zatrzymało. Dreszcz wstrząsa moim ciałem i automatycznie odsuwam się od mężczyzny. Jego przedziwne i przerażające oczy świdrują mnie swoim spojrzeniem.
– Ona z tobą nie pójdzie – odzywa się Alexander, a jego lodowaty głos zdaje się niemal ciąć powietrze.
Powoli wstaję z krzesła i przysuwam się do niego. Mam wrażenie, że tutaj toczy się o coś gra, a stawką jestem ja.
– Jeszcze nawet nie przedstawiłem swojej oferty – oponuje Lucyfer, mrożąc spojrzeniem Alexandra.
– Nie musisz. Nie pozwolę jej odejść.
– Nie jest twoją własnością. Eve to nie Henriette.
Henrtiette? O czym oni mówią?
– O co chodzi? – Pytam niepewnie.
Obaj spoglądają na mnie.
Cholera, w co ja się wpakowałam?
– Eve, czy chciałabyś spotkać swojego narzeczonego? – Odzywa się Lucyfer.
Przez chwilę mam wrażenie, że ktoś odebrał mi oddech; wargi zaczynają drżeć, a do oczu napływają łzy.
– Oczywiście – szepczę.
Alexander chwyta mnie za rękę i zaciska blade palce wokół mojego ramienia. Po raz pierwszy widzę strach w jego oczach.
– On kłamie, Eve. Chce cię zwabić do Piekła i wykorzystać – wyrzuca z siebie słowa z zawrotną prędkością. – Nie wierz mu, błagam.
– Ian za tobą tęskni – rzuca mimochodem nieznajomy.
Oddałabym wszystko, żeby móc go zobaczyć – chociaż na chwilę. Przecież ja wciąż go kocham. Jak mogę zaprzepaścić taką szansę?
– Odejdź, diable – syczy Alexander, wciąż mocno mnie przy sobie trzymając.
Lucyfer wytrzymuje spojrzenie Pana Ciemności i zerka w moją stronę.
– Mógłbym dać ci wszystko, czego zapragniesz: – mówi miękko – miłość narzeczonego, bogactwo, wygodę...
Jego słowa są piękne i kuszą jak zakazany owoc, jednak silna ręka Alexandra na moim ramieniu, przywołuje mnie do rzeczywistości.
– A jaka jest cena?
Lucyfer mierzy mnie spojrzeniem, aż w końcu uśmiecha się. I jest to podły uśmieszek, pełen pychy i chciwości.
– Twoje ciało i dusza.
Zimny dreszcz przebiega mi po kręgosłupie i robię krok do tyłu. Zerkam na Alexandra. On próbuje mnie chronić. Chronić przed zaprzedaniem się Diabłu...

* Alexander

– Teraz rozumiesz? – Pytam, zmęczony i niepewny czy zrobiłem wszystko, co mogłem.
– A więc on wróci? – Odzywa się Eve, wbijając wzrok w kamienny stół.
Jest blada; musiała nie spać zbyt dobrze. Włosy ma zaplecione w warkocza: pewnie Aurellia jej pomogła ze zrobieniem go, bo ona nosi dokładnie taki sam.
Eve jest piękna. Nic dziwnego, że sam Lucyfer rozpętał kolejną wojnę z jej powodu.
– Kiedy już coś sobie postanowi, to nie odpuści. Będzie robił wszystko, żeby cię stąd zabrać – odpowiadam. – Jest chciwy, a jego intencje nieczyste. Jeśli z nim pójdziesz, zniszczy cię. Zostaniesz jego nałożnicą i przez całą wieczność będziesz cierpieć.
Eve przełyka ciężko ślinę i powoli kiwa głową. Zdaje się, że jest jedną z tych wyjątkowych osób odpornych na poczynania Lucyfera. On potrafi czynić z umysłami nieprawdopodobne rzeczy: wpajać myśli, obrazy, wizje, słowa, a nawet zmuszać do zrobienia pewnych rzeczy...
– Czy to, co mówił o Ianie...? – Głos jej się łamie, a w brązowych oczach pojawiają się łzy.
Odwracam wzrok, nie chcąc patrzeć na jej cierpienie – w jakiś dziwny sposób mnie to zasmuca.
– Kłamał. Ian... nie trafił do Piekła.
Eve ożywia się. Patrzy na mnie, jakbym właśnie powiedział coś, co odmieniło jej życie.
– Naprawdę?
Nie powinien był tego mówić, nie wolno mi.
Powoli kiwam głową i ciężko wzdycham.
Nagle w mojej głowie pojawia się pewna myśl. Eve dostrzega to, ponieważ zaczyna mi się uważniej przyglądać.
– O co chodzi? – Pyta niepewnie.
– Jest tylko jeden sposób, żeby Lucyfer nie mógł cię stąd zabrać – szepczę.
O Boże, już teraz wiem, że to się źle skończy...
– Jaki?
– Pytanie brzmi czy jesteś gotowa na ekstremalnie trudne wyzwanie. Będzie to wymagało przygotowań fizycznych...
– Alex!
Spoglądam na Eve. Jej mądre oczy zdają się już wiedzieć, o co mi chodzi.
– Turniej Nieumarłych – odpowiadam.
– Co?
Od setek lat nikogo do niego nie przygotowywałem. Jest niezmiernie ciężki, ale nagroda... Nagrodą jest życie.

Ludzkie życie.


Do tej pory wpisy pojawiały się nieregularnie, ale od teraz postaram się publikować regularnie, co najmniej raz w tygodniu – w weekend :)
Dziękuję za wszystkie komentarze – to niezwykłe wiedzieć, że ktoś docenia moją pracę ♥

piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział 7



* Eve

– Nie powinnaś była tam iść – mówi Alexander, patrząc na mnie.
Obejmuję kolana ramionami i próbuję zapomnieć o tym, co widziałam. O rozpaczającej rodzinie, białym śniegu pokrywającym Michigan, jasnym słońcu, drewnianej trumnie i martwym ciele Eve Leighton.
Wróciliśmy do Miasta, gdzie panuje wieczna ciemność, a Ostatni Most napawa strachem chyba samego Pana Śmierci. Dołująca wizja końca dościga mnie niczym najgorszy koszmar...
– Chciałam tego. Miałam takie prawo – odpowiadam cicho.
Czuję na sobie spojrzenie czarnych oczu. Drżę – boję się Alexandra. Boję się tego, co jeszcze będę musiała z nim zrobić.
– Musisz przejść przez Ostatni Most, Eve.
Gwałtownie podnoszę głowę i spoglądam na niego, przerażona. Czy to definitywny koniec?
– Nie, nie... – Szepczę.
– Spokojnie, będziesz mogła zostać jakiś czas w Mieście – uspokaja mnie, mówiąc cicho, a głos jego jest niski, gardłowy. – Poznasz tam innych ludzi, którzy znajdują się w tej samej sytuacji, co ty. Jeśli chcesz, mogę poprosić Aurellię, aby znalazła ci jakieś zajęcie...
– Czy będę mogła jeszcze raz wrócić do Michigan? – Pytam, a w mych oczach pojawiają się łzy.
Alexander spuszcza wzrok, a rysy jego twarzy tężeją. Mruży oczy, krzyżuje ramiona na torsie i powoli kręci głową.
– Nie, Eve. Kiedy przekroczył most, pozbędziesz się resztek energii pozostałej po twoim ziemskim życiu. Staniesz się duchem. I dopóki nie przyjmiesz innej postaci, nie będziesz mogła wrócić na ziemię – tłumaczy spokojnie.
Przyglądam mu się. Siedzimy w zimnej sali, w której nawet łóżko wydaje się być zrobione z kamienia. Na zewnątrz jest ciemno – jak zawsze. Powietrze zdaje się być dziwnie ciężkie, naelektryzowane.
– Innej postaci? – Powtarzam niepewnie, patrząc w czarne oczy Pana Ciemności.
– Nie martw się, ciebie to nie dotyczy – zbywa mnie.
– Odpowiedz.
Mężczyzna mruży oczy i unosi głowę. Mierzy mnie swoim lodowatym spojrzeniem, aż czuję zimne krople potu na swoim karku.
– Nie zapominaj, kim jestem – mówi cierpko. – Jeśli chcesz wiedzieć, to porozmawiaj z Aurellią.
Przez chwilę zastanawiam się, co odpowiedzieć, ale żadne słowa nie przychodzą mi do głowy. Unikam wzroku Alexandra, ale czuję, że na mnie patrzy.
– Wychodzimy – zarządza i zmierza w stronę wyjścia.
Kulę się i milczę. Miasto jest ciemne i ponure. Idę za Alexandrem, ale czuję jak żołądek ściska mi się ze zdenerwowania. Ostatni Most napawa mnie strachem i obrzydzeniem.
Spoglądam w czarną otchłań i niemal czuję na swojej skórze gorące iskierki, pochodzące prosto z piekła.
– Boję się ciemności – szepczę.
Po co ja to powiedziała na głos?
Alexander wchodzi na Most i wyciąga rękę w moją stronę. Wygląda mrocznie, a zarazem kusząco. W jego oczach dostrzegam jakiś niepokojący błysk zaintrygowania.
Patrzy na mnie jak na kogoś znajomego.
– Światło nie zawsze oznacza dobro, a ciemność nie zawsze niesie ze sobą zło – odpowiada.
– Więc ty nie jesteś zły?
Chciałabym w to wierzyć. Mieć pewność, że kiedy przekroczę Most, nie okaże się, że to wszystko pułapką, a ja wpadłam w zasadzkę samego szatana.
– W moim przypadku... – Zaczyna mężczyzna, ale nagle urywa i spuszcza głowę. – To zbyt skomplikowane, Eve. Daj mi rękę – prosi. – Pomogę ci.
Czy to na pewno pomoc? – Myślę, przerażona.

Biorę głęboki wdech, zamykam oczy i niemal wpadam na Alexandra. Chcę to mieć za sobą. Przecież nic nie może mi się stać, prawda?
I tak już jestem martwa.
Zaczynamy iść. Most wcale nie jest taki straszny jak sądziłam. Śmierdzi tam rozkładem i siarką, ale da się to wytrzymać.
– Nie patrz za siebie – upomina mnie Alexander.
Jego dłoń jest chłodna i szorstka, jednak czuję się pewniej, gdy wiem, że jest obok. Podnoszę na niego wzrok z zapytaniem w oczach.
– Czemu? – Pytam.
– Bo zobaczysz przeszłość.
Kto by nie zaryzykował?
Natychmiast odwracam głowę i spoglądam na wydarzenia, które rozgrywają się za moimi plecami.
Widzę Iana – nasze pierwsze spotkanie, pierwszą randkę, pierwszy pocałunek, wspólne wakacje nad morzem, przeprowadzka do własnego mieszkania, zaręczyny, wypadek, jego śmierć, pogrzeb...
Obrazy przesuwają się coraz szybciej. Nagle w mojej głowie pojawia się potworna pusta, a miejsce wspomnień zastępuje ból.
Zaczynam krzyczeć. Upadam na kamienie i próbuję zasłonić sobie uszy. Ból, który rozpiera moje ciało jest gorszy niż ten w chwili śmierci.
Alexander chyba coś mówi, ale ja nic nie słyszę. Dotyka mojego ramienia, a ja natychmiast odtrącam jego dłoń – parzy mnie jego dotyk.
– Zabierz to! – Wrzeszczę, chociaż nie jestem pewna czy słyszy.
Zaciskam powieki i czuję łzy na policzkach. Próbuję zaczerpnąć tchu, ale skurcz mięśni nie pozwala mi na to.
Chcę umrzeć.
Ponownie.


* Alexander

Przeglądam stare księgi, ale nie mogę się skupić.
Ostatnie dni były dziwne. Pojawienie się Eve, sprawiło sporo zamieszania. Chyba powinna się cieszyć – stała się sławna w zaświatach. Szkoda, że powodem tego jest wyjątkowe nieszczęście, które spotykało ją za życia.
W takim razie, czy mam powody odczuwać wyrzuty sumienia? Co by było gdybym ją uratował? Czy żyłaby szczęśliwie? Ale czy to ja mam prawo o tym decydować?
Zapobiegając śmierci Eve, postąpiłbym wbrew Bogu. Robiłem to już – zaledwie kilkukrotnie na przestrzeni milionów lat.
I nigdy nie kończyło się to dobrze.
Dlaczego, więc obarczam się winą?
Bo Eve za bardzo przypomina mi Henriette.

Nagle drzwi mojej siedziby otwierają się, a do sali wbiega Marius. Jest zdyszany i czerwony na twarzy.
– Panie! – Krzyczy niemal bez tchu.
– Mógłbyś zapukać – mówię, sceptycznie mierząc go wzrokiem.
– Panie, oni wrócili – szepcze tak cicho, że ledwie go słyszę.
Odkładam pióro na bok i opieram brodę na splecionych dłoniach.
– O czym ty mówisz, Mariusie?
– Otwarły się bramy Otchłani. Wrócili Nieumarli – odpowiada, opierając się na swoim mieczu.
Czuję jak krew odpływa z mojej twarzy, co jest raczej nietypowe, bo przecież nawet nie mam serca.
– Podnieś alarm! Niech zabiją w dzwony. Oddziały Aurelli, Gradiusza i Flawiona niech się stawią na placu – ogłaszam.
Marius kiwa głową i wychodzi, a ja sięgam po moją zbroję i miecz.
Wychodzę na zewnątrz i widzę cały oddział Lucyfera.
Niegdyś między mną, a Panem Piekieł istniał pewien konflikt. Pokłóciliśmy się o pewną kobietę. Ocaliłem dziewczynę przed Lucyferem, a on w odwecie atakował Miasto. Na szczęście, zawarliśmy pakt pokoju – ja przysiągłem nigdy więcej nie zmieniać czyjegoś przeznaczenia, a on miał nie napadać na Miasto i moich ludzi.
Nieśmiertelni nie mogą zabić, a my nie umieramy, ale rany zadawane przez nich, potrafią poważnie osłabić nawet najsilniejszego Ghostera.
Wyglądem przypominają zwykłych ludzi, tyle tylko, że oczy ich są całkiem czarne – nawet białka. To może przyprawić o obrzydzenie.
Wybiegam na Główny Plac i natychmiast rzucam się w wir walki. Miotam mieczem na prawo i lewo, pokonując kolejnych Nieumarłych. Cuchną zgnilizną i siarką.
Rozglądam się na boki, wypatrując Aurelli. Obiecała zająć się Eve w najbliższym czasie – mam nadzieję, że nic jej nie jest.
Wtem dostrzegam Lucyfera. Stoi na ogrodzeniu wartowniczym.
Jak on się tam dostał?
Patrzy na bitwę, która rozgrywa się u jego stóp i nawet z dalekiej odległości, dostrzegam złośliwy uśmieszek goszczący na jego ustach.
Trzęsę się ze złości. Nie bez powodu sam Pan Podziemi przyszedł tutaj. Na pewno czegoś chce.
Boję się wiedzieć, co to takiego.
Odpycham od siebie Nieśmiertelnych i przedzieram się w stronę wejścia na wieżę. Kilka sekund później stoję już obok Lucyfera.
Z wysoka wyraźnie widać panoramę Miasta: Ostatni Most, Hospital, baraki Ghosterów, centrum szkolenia żołnierzy i Mauzoleum.
– Czego chcesz, Lucyferze? – Pytam, stając ramię w ramię obok niego.
Obaj niemal wisimy nad przepaścią. Pod murami wieży rozgrywa się krwawa rzeź. Muszę jak najszybciej to zakończyć.
– Ciebie też miło widzieć, Panie Ciemności – mówi, wyraźnie zadowolony z obecnej sytuacji.
Zaciskam szczęki i splatam palce na plecach, próbując zachować spokój.
– Daruj sobie uprzejmości, bo nieszczerze brzmią w twych ustach.
Lucyfer spogląda na mnie z wyższością. Jego uroda skusiła już niejedną kobietę, ale ja wiem, że piękna maska skrywa potwora – potwora gorszego niż ja sam.
– Ah, zapomniałem o twoim ciętym języku. Prawie zatęskniłem.
– Gadaj! Po co tu przyszedłeś i dlaczego napadłeś na moich poddanych? – Cedzę przez zęby.
– Na starość robisz się strasznie niecierpliwy – mruczy, strzepując jakieś mikroskopijne paprochy ze swojej szkarłatnej peleryny.
Milczę. Muszę zaciskać dłonie w pięści, żeby się zrzucić do z tej cholernej wieży.
– Alexandrze, po co ja mogę tutaj przychodzić? – Pyta, śmiejąc się. – Znudziło mi się w piekle. Tamtejsze kobiety są... Zepsute.
Już wiem, o co mu chodzi...
Lucyfer raz na kilkaset lat opuszcza Piekło, aby poszukać sobie nowych niewolnic. Zmusza je do potwornych rzeczy...
O nie...
– Nawet o tym nie myśl – warczę. – Wynoś się tam skąd przyszedłeś i nigdy tu nie wracaj, albo doniosę na ciebie do Strażników Pokoju, zrozumiałeś?!
Strażnicy Pokoju to grupa duchów, którzy zajmują się pilnowaniem ładu we wszechświecie. Pojawiają się tutaj raczej rzadko – najwięcej czasu spędzają na ziemi, gdzie czuwają nad śmiertelnikami. Można by nazwać ich pewnego rodzaju Aniołami.
Już mam zamiar odejść, ale wtedy Lucyfer kładzie dłoń na moim ramieniu. Uśmiech znikł z jego twarzy i teraz patrzy na mnie gniewnie.
– Ty też nie jesteś święty – mówi. – Wiesz, że to po nią przyszedłem. Chyba nie chcesz, aby historia zatoczyła koło, prawda?
– Ona to nie Henriette! Nie pozwolę ci jej skrzywdzić, rozumiesz? Zresztą, Eve nigdy nie zgodziłaby się z tobą pójść!
– Nawet, jeśli bym ją zapewnił, że spotka tam swojego narzeczonego?
Czuję się jakby ktoś mnie uderzył w brzuch. Lucyfer wie, że ma rację. Eve poszłaby do samego Piekła za Ianem.
Miłość potrafi być ślepa.

Nawet po śmierci.

poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 6



* Alexander

Pamiętam ją dokładnie – tą, która ograbiła moje serce i je splądrowała. Minęło już 1159 lat, a ja wciąż mam wrażenie, że Henriette za chwilę wejdzie do mojej kamiennej sali, usiądzie mi na kolanach, pocałuje i spyta, kiedy wreszcie znajdę dla niej trochę wolnego czasu...

Z zamyślenia wyrywa mnie zgrzyt otwieranych drzwi. Podnoszę głowę i patrzę na Marcusa. Kłania mi się ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– Panie, przyszły wieści z Hospitalu – odzywa się. – Eve Leighton jest gotowa do przejścia.

Z jednej strony czekałem na tę nowinę, a z drugiej... Eh... Jak ja jej spojrzę w oczy? Czy chcę to robić? Czy mam ochotę tłumaczyć to, co uczyniłem?

Mogłem ją uratować.

A jednak tego nie zrobiłem...

– Dziękuję, Marcusie. Możesz już iść – odpowiadam.

Ghoster wychodzi, a ja wstaję z mojego kamiennego tronu. Mój dom jest niemalże pusty. Po raz kolejny oglądam szare, zimne ściany i ciężko wzdycham.

Czas na mnie.

* Eve

Chcecie dobrą radę? Nigdy nie pozwólcie, żeby ktoś wam łamał kręgosłup! To doświadczenie było gorsze od samej śmierci.

– To niezbędne do poprawnej rekonwalescencji – powtarzał silnie zbudowany mężczyzna o szerokich barkach i wielkich dłoniach, chodząc po moich plecach.

Po kilku godzinach cierpienia, straciłam rachubę czasu. Popadłam w pewien rodzaj apatii. Myślałam o Cassie, o Ianie i rodzicach. Czy już odbył się mój pogrzeb? Czy już oficjalnie rzucono mi kilka marnych kwiatów na trumnę i usypano grób?

Siedzę na łóżku wyprostowana jak struna i gapię się w czarne niebo za oknem. Już nigdy więcej nie zobaczę słońca.

Nagle drzwi się otwierają i do pomieszczenia wpada Alexander. Na jego widok, momentalnie staję na nogi.

Chyba jeszcze nigdy nie budził we mnie takiej grozy... Twarz ma bladą; nie malują się na niej żadne emocje. Wygląda na groźnego i potężnego, ale zmęczonego. Nie potrafię go rozszyfrować – wydaje się być dwiema osobami w jednym ciele.

– Nadszedł twój czas na przejście przez Ostatni Most – te słowa, jako pierwsze padają z jego ust.

Rozglądam się wokół siebie, jakbym miała tu coś, co mogę ze sobą zabrać. A tak nie jest.

Ostrożnie zbliżam się do Alexandra. Przytrzymuje mi drzwi i wychodzimy na zewnątrz.

W Mieście panuje dziwny klimat – czasem jest niesłychanie ciepło, a czasem bardzo zimno. Ciężko nadążyć za ciągłymi zmianami pogody.

Cicho stąpam za mężczyzną. Co jakiś czas zerka na mnie, jakby chciał się upewnić, że nigdzie nie uciekłam.

– Aurellia mówiła, że chciałabyś odwiedzić rodzinę – odzywa się Alexander, zerkając na mnie przez ramię.

– To prawda – potwierdzam. – Podobno tylko ty możesz mnie tam zabrać.

– To prawda – używa moich słów.

Czekam, aż coś doda, ale on milczy jak grób. O tak, słowo grób idealnie do niego pasuje.

Dochodzimy do ogromnego, długiego mostu. Pod nim rozciąga się bezkresna przepaść. Aż strach pomyśleć, dlaczego dochodzi stamtąd smród rozkładających się ciał...

– Naprawdę tego chcesz? – Pyta Alexander. – To... To będzie trudne dla ciebie, uwierz mi. Zobaczysz rodzinę po raz ostatni, ujrzysz swój grób, swoją trumnę, swoje ciało...

Jego głos sprawia, że przechodzą mnie ciarki. Spoglądam w czarne tęczówki mężczyzny i ogarniają mnie wątpliwości. A jeśli ma rację? Może łatwiej jest... po prostu się odciąć, zapomnieć?

Ale czy ja mogłabym to zrobić? Czy na pogrzebie Cassie, a potem Iana, nie wyobrażałam sobie, że są przy mnie, wspierają, ocierają łzy, pocieszają?

– Zabierz mnie tam – szepczę.

To jest gorsze niż myślałam. Alexander prawie cały czas milczał, chociaż wydawało mi się, że kiedy mnie objął, abyśmy mogli przejść przez portal, coś powiedział.

W Michigan spadł śnieg. Jest zimno, biało, ale słonecznie.

– Na pogrzebie Iana padał deszcz – zauważam cicho, stając ramię w ramię z Alexandrem.

Wyglądam przy nim jak mała, szara myszka. On jest potężny – dobrze zbudowany, wysoki i odziany w czarną pelerynę. Ja wciąż noszę granatowe dżinsy i ciemny golf, a przez ramię mam przerzuconego warkocza. Tylko, co z tego skoro nikt nie może mnie zobaczyć?

– Wiem, pamiętam – mówi mężczyzna po bardzo długiej chwili ciszy.

Stoimy naprzeciwko mojego domu. Na podjeździe zaparkowano kilka samochodów. Przez kuchenne okno dostrzegam mamę. Patrzy w naszą stronę pustym wzrokiem.

– Nie widzi nas, prawda? – Upewniam się ze złudną nadzieją w głosie.

Alexander kręci głową. Podnoszę na niego swoje spojrzenie i przez chwilę mam wrażenie, że on w tej chwili cierpi bardziej niż ja. Właśnie w tej sekundzie uświadamiam sobie jak piękne ma oczy.

– Możemy wrócić, jeśli chcesz – szepcze.

– Muszę się z nimi pożegnać.

Zaciskam dłonie w pięści i po raz kolejny zerkam w stronę domu. Moi rodzice właśnie opuszczają mieszkanie. Są tam też mąż Cassie i jej dzieci, sąsiedzi, mój były pracodawca, znajomi ze studiów i liceum...

Czuję, że za chwilę pęknie mi serce. Łzy napływają do moich oczu, a w gardle pojawia się ogromna gula.

– Chodźmy do kościoła – odzywam się.

Alexander bez słowa stąpa obok mnie. Oboje w milczeniu obserwujemy tę najcichszą część Michigan. Miasto zdaje się być jakieś puste, jakieś takie ciche i martwe. A może to tylko my jesteśmy martwi?

Dochodzimy do kościoła, gdzie jest już dużo osób. Za chwilę zacznie się uroczystość pogrzebowa.

Mama jest ledwie przytomna z rozpaczy. Płacze na ramieniu taty, a ten tępo patrzy na moją trumnę. Moi siostrzeńcy nie do końca rozumieją, co się dzieje – mają zaledwie po cztery latka.

– Nie płaczcie, błagam – mówię, chociaż doskonale wiem, że tego nie słyszą.

Nagle córka Cassie – Joanne podnosi jasną główkę i patrzy na mnie.

– Tato, tato – ciągnie Daniela za rękaw kurtki. – Tato, to ciocia Eve! – Mówi dość głośno.

Staję przy trumnie i nie mogę oderwać od niej wzroku. Czy ona naprawdę mnie widzi?

Kilka osób zerka w stronę dziecka. Przez kościół przebiega fala szeptów.

– Tak, skarbie, to ciocia tam leży – odpowiada jej Daniel.

– Nie, ona tu stoi, tutaj naprzeciwko nas! Ma warkocz!

Mama, tata i Daniel patrzą na Joanne z przerażeniem. W końcu jej ojciec, bierze ją na ręce i wynosi z kościoła.

– Widziała cię – odzywa się Alexander. – Niektóre dzieci tak mają.

– Daniel się chyba zorientował, że coś jest nie tak. Ale jak?

– Bo w trumnie nie masz warkocza.

To chyba ta rzecz, której nie zapisuje się na liście: „Co zrobić przed śmiercią?". Niewiele osób ma okazję zobaczyć swój pogrzeb.

Ostrożnie podchodzę do trumny. Wokół niej jest mnóstwo wieńców, a na metalowej tabliczce napisano: „Eve Leighton. Zmarła 15.01. 2016 r. Żyła lat 25".

Zaglądam do trumny i... o Boże. Leżę tam: trupio–blada, sztywna i zimna. Moje włosy są starannie wyczesane i ułożone na ramionach. Mam sine usta, a przez makijaż można dostrzec kilka krwiaków. Zostałam ubrana w długą, czarną sukienkę z golfem. Wyglądam jak Królewna Śnieżka. Martwa Królewna Śnieżka...

Nagle rozlega się dźwięk organów, wszyscy wstają, a z zakrystii wychodzi ksiądz.

Msza jest smutna i... smutna. Wszyscy płaczą – nawet ksiądz. Siedzę obok Alexandra, co chwilę ocierając słone łzy z policzków. Wstydzę się tego, że musi na mnie patrzeć, kiedy jestem w takim stanie, ale po prostu nie potrafię tego powstrzymać.

Potem moja trumna jest niesiona na cmentarz. Chciałabym to zatrzymać i przewinąć czas do przodu. Chciałabym oszczędzić rodzinie bólu i cierpienia. Chciałabym, aby po prostu żyli tak jakby mnie nigdy nie było.

Cmentarz to miejsce, które znam jak własną kieszeń. Spędziłam tutaj naprawdę dużo czasu.

Łzy rzewnie płyną z mych oczu, kiedy orientuję się, że rodzice postanowili mnie pochować między Ianem, a Cassie. Nie wytrzymuję. Osuwam się na kolana i chowam twarz w dłoniach.

– Prochem jesteś i w proch się obrócisz – mówi ksiądz i nawet jemu trzęsie się głos.

– Nie, Boże! To moja córka! – Krzyczy mama. – Nie! Dlaczego?!

Nie potrafię nawet podnieść głowy. To rozrywa moje serce.

Nagle czuję silne ramiona na swoich. Obezwładnia mnie niesamowity spokój, a zarazem smutek, jakbym została pochłonięta przez czarną otchłań.

– Patrzę i nie mogę nic zrobić, Alexandrze – szepczę, muskając ustami jego szyję. – Nic, rozumiesz? Bo umarłam. Jestem tak cholernie martwa...

On milczy, wciąż mocno mnie do siebie przytulając.

– Nie zmienię tego, Eve – odpowiada po chwili ciszy. – Ale... Zrobię, co mogę, żeby ci wynagrodzić wszystkie krzywdy.

Odsuwam się od niego na kilka centymetrów, ale wciąż zaciskam palce na jego czarnej pelerynie.

– Mogłeś mnie uratować? Odpowiedz – Pytam, patrząc w jego czarne oczy. – Mogłeś, Panie Ciemności?

* Alexander

Cholera i co ja mam jej odpowiedź? Prawdę? Znienawidzi mnie, jeśli to zrobię. A ja nie chcę, żeby Eve mnie nienawidziła.

Patrzę w jej szare oczy i kręcę głową.

– Nie mogłem.

Będę się smażył w piekle.