Linki

http://opowi.pl

czwartek, 14 stycznia 2016

Prolog

* Eve

– Jeszcze tylko godzinkę, Eve. Obiecuję – powiedział Ian.
W tle słyszałam jakieś dziwne odgłosy.
– Gdzie jesteś?
– Jeszcze na uczelni – odpowiedział z ciężkim westchnięciem.
Usiadłam na parapecie, przekładając telefon do drugiej ręki. Spojrzałam przez zasłonę na pomarańczowo –czerwone niebo oraz gasnące, wiosenne słońce.
– Okej – odparłam ze ściśniętym gardłem, próbując nie dać po sobie poznać jak strasznie jestem smutna i rozczarowana.
– Nie czekaj z kolacją.
– Nie będę – Ian nie usłyszał tego, bo zdążył się rozłączyć.
Włożyłam zapiekankę do lodówki i zjadłam swoją porcję, popijając czerwone wino – było gorzkie i okropnie smakowało, więc szybko z niego zrezygnowałam.

Po dwóch godzinach Iana wciąż nie było. Dzwoniłam do niego chyba ze trzydzieści razy, ale odzywała się tylko automatyczna sekretarka.
Postanowiłam poczekać, aż wróci i opieprzyć go za kolejne 24 godziny spędzone w laboratorium. Rozumiałam, że kocha chemię, ale poświęcał jej więcej czasu niż mi. Pomimo, że był świetnie zorganizowany, to zawsze się spóźniał.
„Pieniędzy i czasu nie rozciągniesz” – Mawiał.
Szkoda, że życia również...

Zasnęłam na siedząco w fotelu naprzeciwko drzwi. Obudził mnie telefon.
– Ian, gdzie ty do cholery jesteś?! – Spytałam zirytowana i zmartwiona.
– Eve Leighton? – Odpowiedział mi uprzejmy, kobiecy głos.
Wzięłam płytki wdech i poczułam jak moje serce staje.
– Ta...Tak – odparłam niepewnie.
– Mówi Alicia Traverson. Czy jest pani bliską osobą Iana Juilliardsona?
Już wtedy wiedziałam, że coś się stało. Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa, więc funkcjonariuszka kontynuowała:
– Proszę pani, on miał wypadek. Przykro mi, ale... nie żyje.

Świat zawirował wokół mnie. Poczułam potworny ból w klatce piersiowej, a potem wybuchłam płaczem, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Miałam ochotę wyrwać sobie serce. W tamtej chwili zrobiłabym wszystko, żeby tylko nie czuć...

Budzę się zlana potem i dygocząca z zimna. Wciąż słyszę: „Przykro mi, ale... nie żyje”. Mam je wyryte w pamięci, we wspomnieniach, w każdym calu mojej egzystencji.
– Eve, wstałaś już? – Pyta mama, delikatnie pukając do drzwi sypialni.
Wiem, że muszę wstać z łóżka i przykleić uśmiech do twarzy. Przecież nie ja jedna cierpię, prawda? Każdego dnia ktoś umiera, każdego dnia ktoś kogoś traci. Ian odszedł dokładnie 450 dni temu.
"Pora się z tym pogodzić, Eve, dokładnie tak samo jak ze śmiercią Cassie" - mówię to do siebie codziennie odkąd odebrałam telefon i dowiedziałam się, że mój narzeczony nie żyje.
- Za chwilę zejdę na śniadanie - odpowiadam cicho.
Mama odchodzi od drzwi. Wiem, że się o mnie boi. Po śmieci Cassie załamała się - jej córka umarła na jej własnych rękach... Jednak kiedy spadła na nas kolejna tragedia, zrobiła wszystko, aby mi pomóc.

Jem śniadanie, mama w tym czasie dzierga coś na drutach, a tata jak zwykle siedzi w garażu i majstruje coś przy starym Volvo.
Wychodzę do pracy godzinę wcześniej - często tak robię, aby móc odwiedzić Cassie i Iana na cmentarzu.
- O której wrócisz? - Pyta mama, kiedy już zakładam kurtkę.
W tej chwili jeszcze nie wiem, co się wydarzy tego wieczoru.
Jeszcze nie wiem, że już nigdy nie wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz